„Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze…” Kojarzycie? Juści. Toż to miotający się Konrad z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza. Bez obaw. Książka pt. „Nazywam się Milion” autorstwa Kariny Krawczyk nie jest remakiem dzieła narodowego wieszcza, choć znajdziemy w niej pewne nawiązania do romantycznego bohatera.
Pascal Kirski, komisarz lubelskiej policji, od ponad 20 lat w wydziale zabójstw, the best of the best, zdecydowany, bezpośredni, zmotywowany i nastawiony na cel, a jego drugie imię to sukces. Na liście priorytetowych zadań Kirskiego widnieje wykrycie grupy handlarzy narkotyków. Lubiąca mocne wrażenia młodzież chętnie sięga po dopalaczowe nowości, skutkiem czego na brak zajęć nie narzekają szpitale, do których trafiają farciarze, czy kostnice, gdzie lądują pechowcy, którym z jakiegoś powodu szczęścia zwyczajnie nie stało. W tym samym czasie na jednym z oddziałów psychiatrycznych od trzech lat przebywa młoda dziewczyna ze zdiagnozowaną amnezją. Pytana, kim jest i skąd pochodzi, odpowiada, że nazywa się Milion. Osamotniona, oddzielona od świata łaknie dowiedzieć się czegoś o sobie samej i odnaleźć własną tożsamość. W ten oto sposób splatają się życiowe ścieżki jej oraz komisarza Kirskiego.
Opisana powyżej zapowiedź stanowi główny wątek powieści. Myliłby się jednak czytelnik, gdyby pomyślał, że tytułowy milion nawiązuje wyłącznie do Mickiewiczowskiego dramatu. Karina Krawczyk pod milionem skryła bowiem symboliczną mnogość innych nici, rozsianych po kartach książki. Niektóre są wyraźne i łatwe do wychwycenia, jak choćby lejtmotywy sportowe, np. Piłkarskie Mistrzostwa Świata rozgrywane w Rosji w 2018 r. i wyścig kolarski Tour de France. Ich sens można czytać dosłownie, jako pomysł na spędzenie wolnego czasu, ale można znaleźć w nich i drugie dno. Jeszcze bardziej wymowne jest zamieszczenie dedykacji „Wszystkim walczącym o wolność” oraz preambuły konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z 1997 r. Jeśli nie będziemy szeroko przymykać oczu na wartości, do których odnosi się tekst ustawy zasadniczej, zrozumiemy, w jakim celu autorka poutykała w treści, niczym elementy patchworka, fragmenty dot. Hitlera, Majdanka, czasów Solidarności, aż po najświeższą teraźniejszość ukazującą protesty uliczne w sprawie niezależnych sądów. Krawczyk stara się tym samym zwrócić uwagę czytelnika na kwestie fundamentalne dla prawidłowego funkcjonowania dojrzałych społeczeństw, np. wolność, sprawiedliwość, godność człowieka.
Zaglądając z kolei do wnętrza społeczeństw, to składają się one z symbolicznych milionów pojedynczych jednostek, przy czym każda z nich na swój sposób szuka własnej tożsamości, własnego celu. W przypadku głównej bohaterki jest to dosłowna próba wyjaśnienia przeszłości. Pragnienie, a nawet nieprzeparta konieczność, ustalenia kim jestem, prowadzi do fizycznego bólu i wewnętrznych lęków. Jednak odnalezienie siebie nie polega wyłącznie na formalnym ustaleniu personaliów. Chodzi o coś więcej. Coś, co zalega głębiej i nieustannie napędza człowieka do poszukiwania rzeczy niezwykłych oraz okiełznywania niemożliwego. To poczucie własnej wielkości i duchowych potrzeb zestawione z niedoskonałością, a nawet miałkością, otoczenia prowadzi do romantycznego Weltschmerz. Stąd dygresje na temat filozofii Buddy i Nitzscheańskiej wizji świata.
Jednak dla dominującego wątku zagadkowo-romansowego sprawy światopoglądowe są ledwie łagodnym dodatkiem. I znowu dla jednych filozoficzne akcenty będą miały ukryte znaczenie, drudzy potraktują je jako akcesoria, służące urozmaiceniu akcji i wzbogaceniu fabuły w informacje, a jeszcze inni dopatrzą się w nich spowalniacza akcji wykorzystywanego w celu odwrócenia uwagi czytelnika. Każdy przecież odbierze przekaz po swojemu.
Postaci Kariny Krawczyk są wyraźnie zarysowane, mają zróżnicowane charaktery, przez co jej bohaterowie nabierają żywych kolorów, zwłaszcza gdy tu i ówdzie autorka podsypie drobnym niedopowiedzeniem lub pejoratywnym szczegółem. Smaczku mają też dodawać niepospolite imiona a i rezolutny 9-latek bawi od czasu do czasu swą bezpośredniością. Jednym słowem towarzystwo jest obiecująco barwne. Autorka także sprawnie zawiązuje akcję, potem chwilowo wycisza emocje, by w finale poskładać rozproszone kawałki fabuły w logiczną całość. Miałam natomiast niejakie wątpliwości co do realizmu pewnych wątków, np. pobyt Milion w szpitalu psychiatrycznym bardziej przywodził mi na myśl turnus w kurorcie wypoczynkowym lub sanatorium, podczas którego kuracjuszka wybiera się z własną lekarką na babski shopping. Cóż, może zbyt stereotypowo podchodzę do szpitali?
„Nazywam się Milion” Kariny Krawczyk nie określiłabym mianem klasycznego kryminału czy romansu. Dodatkowo zarysowuje się w nim zacięcie pedagogiczne autorki, a powieść niesie pozytywny przekaz, nawet jeśli traktuje o nieodłącznym w życiu cierpieniu. Przeszłość ma wprawdzie znaczenie, jednak to nie ona decyduje o tym, kim jesteśmy, bo człowiek, jeśli tylko zechce, wszystko może zmienić. Kształtują nas bolesne doświadczenia, własne pragnienia smagają ambicję, lecz to nastawienie do rzeczywistości i wolna wola mają istotny wpływ na nasze losy. Jak w takim razie z problemami własnymi oraz świata poradzą sobie bohaterowie? I czy będą potrzebowali aż milion sposobów, by rozwikłać zagadki. Przeczytajcie sami.