Mimo iż z początku akcja mnie zaciekawiła, napięcie opadło niemalże natychmiast. Rozczarowanie obecne na każdej ze stron. Autorka spartaczyła dobrze zapowiadającą się historię swym przynudzaniem, przegadaniem, skupieniem się na matce ofiary zamiast na jej córce. Przeczytałam do końca, bo mam taki zwyczaj. Porzuciłam nadzieję na zwrot akcji już w połowie, co oczywiście skutkuje niską oceną.
Opowieść rozgrywa się w przepięknej Nowej Zelandii, do której przeprowadziła się Dr. Margaret Mitchell wraz z małą córeczką Mary. Opisu samego miejsca niestety nie znajdziemy. Autorka nic nie opowiedziała o tym malowniczym kraju. Nie mogłam sobie go wyobrazić, zatem nie łudźcie się, że zostaniecie uraczeni pięknymi krajobrazami. Nic takiego nie będzie miało miejsca. Umiejscawiałam bohaterkę raczej z brudną i ciemną Anglią. Na tym polu książka wypada marnie, podobnie jeśli chodzi o samą akcję. O tym jednak później.
Z marazmu i rutyny w jakim żyje inspektor McLouglin, wyrywa dramatyczny telefon. Margaret, zrozpaczona matka dwudziestoletniej Mary, dzwoni by zgłosić jej zaginięcie.
Zaintrygowany policjant rozpoczyna śledztwo. Wkrótce okazuje się, ze dziewczyna została zamordowana, a przed śmiercią okrutnie torturowana. Śledczy bardzo szybko natrafia na ślad sprawcy. Morderca jednak zawsze jest o krok przed nim. Bardzo dobrze radzi sobie ze zbiurokratyzowanym wymiarem sprawiedliwości. Nie na długo udaje się mu zaspokoić swój chory umysł. Jego nowym celem jest zamienienie życia Margaret w koszmar.
Miał być thriller, a okazał się melodramat. Powieść w dużej mierze kręci się wokół życia matki dziewczyny. Ukazuje jej zagmatwane życie przed jej urodzeniem. Niezbyt szczęśliwe dzieciństwo, później bolesny romans. Julie Parsons spycha zupełnie na margines historię Mary. Nie ma o niej zbyt wielu informacji. Zbrodnia wyjątkowo brutalna, opowiedziana w sposób nie wzbudzający żadnych emocji. Matka zdaje się szybko o niej zapomnieć i nie przeżywa zbyt mocno całego dramatu. Odniosłam takie wrażenie, co mną wstrząsnęło. Ten koszmar, w jaki miał zamienić życie Margaret morderca jej córki, to jakaś żenada na poziomie brazylijskiej telenoweli. Kiedy docieram do momentu, w którym dowiaduje się, że inspektor i morderca pragną w równym stopniu Pani Mitchell, tracę zainteresowanie dalszym ciągiem. Autorka straciła dużo w moich oczach. Stworzyła idylliczną postać pięknej i zmysłowej kobiety, nad której walorami rozpływają się mężczyźni. Temat przewodni potraktowany pobieżnie, praktycznie nie istnieje. Akcja przegadana, nudna i przewidywalna. Lista minusów zdaje się nie mieć końca. Zupełnie nie polecam.