Powieść Lustro losu to czwarta już część sagi o przygodach młodego czarodzieja, którego imię zapisało się złotymi zgłoskami w historii Avalonu i Camelotu oraz w każdej księdze dotyczącej legend arturiańskich. Merlin, bo rzecz jasna o nim mowa, nie urodził się potężnym czarodziejem. Zanim do tego doszło, musiał przebyć bardzo długą drogę przez meandry dorastania fizycznego i psychicznego, zmierzyć się z licznymi pokusami, zwalczyć mnożące się wątpliwości, a przede wszystkim nauczyć się, że aby stać się kimś ważnym, należy przedtem dokładnie poznać samego siebie.
"Życie człowieka mierzy się bowiem nie jego długością, ale wartością czynów i potęgą marzeń".
(dorosły Merlin, s. 299)
Jak na tak młodego człowieka, Merlin dokonał już naprawdę wiele, wciąż jednak nie do końca panuje nad własną magią, więcej nawet, nie jest świadomy, jak wielką potęgą może władać, gdy tylko popracuje trochę nad magicznym warsztatem. Nie jest to jednak takie łatwe i póki co kłopotem dla młodego czarodzieja jest nawet zapanowanie nad własnym, złośliwym i przewrotnym cieniem.
Tymczasem spokój na Fincayrze zakłócają niespodziewane i trudne do wytłumaczenia wydarzenia. Niedokładnie rzucone zaklęcie przenosi Merlina i jego przyjaciółkę Hallię na bagna. Teoretycznie jest to wciąż Fincarya, ale bohaterowie nie potrafią odnaleźć drogi do domu i błądzą w ciemnościach, niepokojeni przez bagienne upiory, dziwacznego, jękliwego Jęczybułę oraz dawną znajomą Merlina, czarodziejkę Nimue.
Jakby tego było mało Merlin gubi swój miecz, podstępne zaklęcie zwane Krwistryczkiem wędruje do serca bohatera, by je przeciąć na pół, a w podróż przez Lustro losu mogą się udać tylko dwie osoby. Przed Merlinem ciężka decyzja. Jak zakończy się ta wyczerpująca wędrówka i czy bohaterom uda się wrócić do domu? Okaże się.
Z przyjemnością stwierdzam, że część 4 czyta się równie przyjemnie, jak jej poprzedniczki. Lekki język, barwne, plastyczne opisy przyrody, krajobrazów i napotkanych stworzeń niesamowicie działają na wyobraźnię czytelnika.
Główny bohater wciąż dojrzewa, błądzi, szuka, stara się zrozumieć otaczający go świat, jak i samego siebie. Dużym ułatwieniem będzie dla niego spotkanie siebie samego, już dojrzałego i doświadczonego przez życie. Przy okazji Merlin dowie się, że nawet najdrobniejsza decyzja ma wpływ nie tylko na jego życie, ale i na całe otoczenie. Poza tym nic nie jest do końca przesądzone; wszystko może się jeszcze wydarzyć i zmienić, zarówno na lepsze, jak i na gorsze. Te elementy psychologiczne bardzo mi się podobały i autorowi należy się pochwała za wnikliwość w tworzeniu postaci i za nadaną im głębię.
Ogromnym plusem polskiego wydania, oprócz zachowania oryginalnej okładki w intrygującym szmaragdowozielonym kolorze, są neologizmy i zrosty językowe, którymi posługuje się tyleż uroczy, co irytujący Jęczybuła. Jego brudasoczłeki, błockomyje, urokolizaśne oraz inne słowne cudodziwadła są zabawne i nadają nie tylko uroku samemu stworzonku, ale i opowiadanej historii klimatu. Pochwała oczywiście należy się tłumaczowi.
Polecam sagę o przygodach Merlina nie tylko miłośnikom legend arturiańskich, ale też każdemu, kto lubi dobre historie, dziejące się w krainie magii, gdzie każdy krok prowadzi do przygody, a najdrobniejszy artefakt może być początkiem niesamowitej podróży.
opublikowana także na
http://edytka28.blogspot.com/