Muszę przyznać, że zostałam bardzo niemile zaskoczona przez tę książkę. W dodatku, kiedy piszę tę recenzję, jak zwykle nerwowo przygryzam ulubiony długopis, bo tak naprawdę nie wiem, co o niej napisać. Ale od początku.
Przede wszystkim – kim jest Tomasz Kopecki? Wnioskując z wyników wszechwiedzącego wujka google'a, słabo jeszcze znany polski pisarz, który wydał swoją pierwszą książkę niespełna dwa lata temu. Jednak jest ona bardziej powieścią sensacyjną z czasów I Wojny Światowej, która zebrała bardzo dobre recenzje. Poza tym cisza. Czy słusznie?
Złota Republika, miasto-państwo (gr. polis) kontrolowane przez zakompleksionego kapłana z manią wyższości. Dbającego bardziej o własną wygodę, niż o mrówczy tłum pracujący w pocie czoła w wymyślonym przez niego systemie. Wymyślonym i na bieżąco „ulepszanym”. A w owym tłumie, gdzieś głęboko, niewyróżniający niczym pracownik Instytutu Naukowego pracujący bardziej dla własnej satysfakcji. Oczywiście nikt, nawet on sam, nie spodziewa się, że zostanie niedługo cichym bohaterem, któremu udało się wyłączyć TELEWIZOR. Już nawet z punktu widzenia dzisiejszego człowieka wydawać się to może epickim osiągnięciem. „Wyłączyć telewizor? Po co? Jeżeli coś się stanie, będę wiedział o tym od razu. Poza tym – komu przeszkadza to brzęczenie w tle?” - jak stwierdził kiedy mój znajomy. Ale co zrobić, jeżeli do tego telewizora nie ma pilota? Ani nawet guzika odłączającego od sieci? Wtedy paradoksalnie telewizor staje się wrogiem, którego trzeba wyłączyć.
Abel, bo tak nazywa się ów szary mysz, ma swoje prywatne centrum świata – Annę. Anna jest drobną i delikatną kobietą, której Abel do końca nie rozumie. Pewno spora część kobiet tudzież tak zwanych zołz uśmiechnie się tutaj, rozumiejąc źródło fascynacji. Anna w niczym nie przypomina łowczyń nagród, ani wymalowanych lal o wiadomym zawodzie. Anna jest po prostu zwykłą kobietą. Abla i Annę poznajemy w czasie ich ostatniego spotkania, o czym ze zgrozą dowiaduje się Abel. Abel nie może pogodzić się z możliwością straty Anny.
Główną osią fabuły jest właśnie ten romans Abla i Anny oraz największa niespodzianka Mediapolis, której nie ośmielę się zdradzić. Niemniej cała problematyka socjologiczna zeszła na plan drugi. Może to i lepiej? Kiedy widzisz książkę z tak misterną i fantastyczną okładką od razu nabierasz podejrzeń. A te nasilają się kiedy tylko odwracasz i czytasz porównania do takich klasyków, jak „1984”, „Łowca androidów”, czy „V jak Vendetta”. Problematyka zdaje się oklepana, do której ciężko wnieść coś nowego, dlatego ze smutkiem muszę przyznać, że i panu Kopeckiemu się to nie udało. Może za wyjątkiem dopieszczonej postaci Pierwszego Kapłana, której dopracowanie wywarło na mnie naprawdę wielkie wrażenie.
Do atutów autora należy na pewno umiejętność prowadzenia akcji. Ta bowiem rozgrywa się szybko i czytelnie. Jeżeli chodzi o jego styl, daleko mu do wyrafinowanych i barwnych opisów asów polskiej fantastyki, jednak w przypadku powieści sensacyjnej wychodzi to tylko na dobre. Pozornie przeważająca ilość dialogów po bliższych oględzinach równoważy się z opisami, co momentami przypominało mi lektury z przełomu podstawówki i gimnazjum. Uczucie to niwelowała umiarkowana dawka przemocy. Co prawda chwilami miało się uczucie, jakby pisarz usilnie wprowadzał brutalne kąski. Ale to może być tylko moje osobiste odczucie, ponieważ przełknęłam już nie jedną książkę pełną przemocy, a nawet przy De Sade zdawało mi się ziewać.
Nie mogę z ręką na sercu polecić jej każdemu. Pozycja ta jest zdecydowanie obowiązkowa dla miłośników wątków uciśnionego społeczeństwa, mężczyzn lubiących prostą, nieskomplikowaną akcję, dla odreagowania stresu dnia codziennego. Ogólnie jeżeli ktoś lubi lekkie czytadła na deszczowe dni śmiało może do niej zasiąść. I wyłączcie te przeklęte telewizory.