„Medea z Wyspy Wisielców” to książka, która obowiązkowo powinna zająć miejsce w naszej domowej biblioteczce. Żadna opinia ani recenzja nie odda osobliwego klimatu tego utworu. Nie odda, ponieważ historia jest momentami trudna, jest brutalna i myślę, że każdego czytelnika będzie dotyczyła w innym aspekcie. Jednak uczucia, które najbardziej przemawiają i stoją na piedestale drabiny doznań podczas czytania lektury to bezsilność i bezradność, których doświadcza główna bohaterka Medea Steinbart. Już od pierwszych stron poznajemy prostą, młodą kobietę, wszak niebywale inteligentną, która ma za sobą niszczycielską przeszłość. Aktualnie ima się ona zarówno prostych prac domowych, ale posiada też doświadczenie w tych bardziej skomplikowanych zajęciach, jak przykładowo krawiectwo. Przyjmując propozycję pracy od zamożnego jegomościa, trafia na Wyspę Wisielców w roli pierwotnie pomocy domowej, a następnie przejmuje także obowiązki kucharki. Jednak widząc zachowanie jednego z domowników wobec niej, Mada wie, że nie tylko te prace będą znajdowały się w jej codziennym grafiku. Dopiero w momencie, gdy gospodarze zatrudniają nowego ogrodnika – Johanna, Mada odnajduje w nim bratnią duszę i stwierdza, że przecież można żyć inaczej, chociaż nigdy by nie przypuszczała, że i w jej życiu zagości kiedyś jeszcze odrobina szczęścia.
Wybory bohaterów stawiają na ich drodze wiele przeszkód, które są częścią osobliwej niedoli każdego z nich. Autorka w tej historii nawiązuje do greckiej tragedii, ale przede wszystkim widoczna jest tu tragedia ludzka. Ukazane bezwzględne, a wręcz poniżające zachowania wobec młodej bohaterki mogą jedynie potęgować chęć popełnienia przez Madę koszmarnych czynów. Jednak…czy dziwimy się tym zachowaniom? Przecież uświadomiono jej, że słowa, które wypowiada nigdy się nie liczą. Nie liczą się one, tak samo jak nie liczy się ona. Osąd, któremu została poddana przez jedną osobę, zwrócił przeciwko niej całe grono wrogich spojrzeń i bezlitosnych postępowań. Czy nie przypomina nam to czegoś?
„Spisywała swoją historię, słowo po słowie bez upiększeń (…) Nie przedstawiła siebie w lepszym świetle, jak zazwyczaj robią to autorzy pamiętników. Pomyślała, że istnieją różne rodzaje kłamstwa, ale najgorsze jest zawsze to, którym ludzie częstują samych siebie.”
Z całym szacunkiem autorce książki Pani Magdzie Knedler, książka jest absolutnie obligatoryjnym punktem na spisie wszelkich humorystycznych „Top 10 książek, które musisz przeczytać we wtorek”. Przeczytajcie ją kiedy tylko zechcecie, ale zróbcie to.