Kiedy skończyłem lekturę "Wojna światów" H. G. Wellsa miałem wrażenie, że przekazana mi historia dobiegła końca. Zakończenie było jasne i w sumie nie czułem niedosytu względem rozwinięcia fabuły, czy też chęci podążania dalej. Najwidoczniej Stephen Baxter był innego zdania i tak jak kilka lat wcześniej napisał kontynuację książki "Wehikuł czasu" Wellsa, tak też i w tym przypadku, czytelnik ma szansę poznać dalsze losy mieszkańców angielskiego miasteczka Woking w obliczu minionej inwazji obcych.
Mimo, iż obie książki dzieli od siebie ponad wiek czasu, to fabularnie historia ruszyła zaledwie o trzynaście lat. Nadal odwiedzamy zniszczone dzielnice Anglii, ludzi żyjących w lęku i obawie przed kolejnym atakiem. Układ planet zmienia się w kolejnych rotacjach i za jakiś czas znowu nadejdzie moment kiedy Ziemia znajdzie się bliżej planety ostatnich najeźdźców. To najbardziej wyczekiwane okienko czasu daje impuls do mobilizacji sił i usprawnienia nowych technologii kierując się jednym celem - odeprzeć kolejny atak wroga. Ludzkość wydaje się być przygotowana, jednak obcy również wyciągnęli wnioski z ostatnich ataków.
Stephen Baxter rozwinął temat Wojny światów do globalnych rozmiarów rozsiewając ataki obcych od Europy poprzez Azję, Australię a na Ameryce kończąc. Daje to autorowi spore pole manewru, niestety akcja nie porywa. Na nowo spotykamy poznane wcześniej postaci, jednak historia przedstawiona została od nieco innej strony. Główna narracja prowadzona jest przez pannę Elphinstone, będącą byłą szwagierką narratora Wojny Światów.
Momentami miałem wrażenie jakby autor szukał w swojej historii oryginalnego zakończenia, jakby na siłę uciekał od rozwiązań, którymi posłużył się Wells. Kiedy już było tak blisko, kiedy wystarczyło pociągnąć wątek do końca, Baxter wycofywał się i szukał dalej. W końcu znalazł swój "złoty środek" i powiedzmy, że się udało, nabrało to logicznej całości.
"Masakra ludzkości" to średnio udana kontynuacja Wojny światów H. G. Wellsa. Autor nawiązuje do odległych wątków, zatem znajomość źródłowej powieści byłaby wskazana dla uzupełnienia obrazu. Zabrakło mi jednak prostoty, zwięzłości pierwowzoru i wąskiego obrazu w jakim poruszał się Wells. Zabrakło mi obrazowego przedstawienia emocji, zwykłej chwili w zatłoczonej uliczce, czy też wyraźnego zwątpienia bohaterów. Ot takie detale, a jednak czuć różnicę, co potwierdza zasadę stosowaną w muzyce - niektórych numerów się nie rusza.