Jest to debiut Olgi Rudnickiej.
Beata od lat nie utrzymuje kontaktu z rodziną. Rodzice mimo jej starań zawsze traktowali ją jakby w ogóle jej nie chcieli, za tu uwielbiali jej siostrę, która do świętych nie należała. Beata zdana tylko na siebie zdobyła wykształcenie, teraz ma świetną pracę a rodzinne ciepło znajduje w domu swojej przyjaciółki Ulki. Przypadkowo przeczytany w gazecie artykuł powoduje, że Beata odkrywa, że z rodzicami nie łączą jej nawet więzy krwi. Prywatny detektyw, którego wynajmuje odnalazł pewne znaczące tropy, ale nawet on w pewnym momencie utkwił w martwym punkcie.
Niespodziewanie Beata dostaje zaproszenie na ślub siostry. Jedzie tam w nadziei, że dowie się skąd się wzięła, ale nawet nie przypuszcza co odkryje. Towarzyszy jej brat Ulki, z którym przyjaciółka od lat chcę ją wyswatać. Tymczasem jej rodzina ma co do niej własne plany, jednak ku ich zaskoczeniu Beata nie jest już tą dziewczyną, która zrobiłaby wszystko, byle sprostać ich oczekiwaniom.
Zachwycona „Zaciszem 13” nie miałam wątpliwości, że ta książka też mi się spodoba. I owszem, podobała się. Nawet bardzo. Ale czegoś mi tu brakowało, a może po prostu spodziewałam się czegoś innego.
Skoro i tak już narzekam to zacznę od minusów.
Najbardziej drażnił mnie Jacek – brat Ulki. Nawet nie ogólnie jego postać, ale to jak się zachowywał przy Ulce, a właściwie o czym myślał. A myślał o tym, że najchętniej pozabijałby każdego, kto krzywo na Beatę spojrzał. Co prawda miło, że tak się przejmował tym, że ktoś krzywdzi dziewczynę, która mu się podoba, ale jak dla mnie za często były wzmianki o tym jak to Jacek znowu gdyby mógł udusiłby tego, kto akurat zachował się nieodpowiednio w stosunku do Beaty.
I o ile sama intryga była nieprzewidywalna, o tyle fakt, że Beata i Jacek w końcu się w sobie zakochają był przewidywalny aż za bardzo.
Tu i tam, można dostrzec mniejsze lub większe błędy, czy to językowe czy stylistyczne, ale to w końcu debiut.
I żeby nie było, że tylko narzekam. Książka jest dobra, tylko to ja zaczęłam czytać nie po kolei. Bo najpierw przeczytałam coś co wyszło jej doskonale („Zacisze”) a potem to, co wyszło „tylko” bardzo dobrze ;] Gdybym czytała kolejnością wydania widziałabym jak autorka z książki na książkę się rozwija i pisze coraz lepiej. A tak mam dziwne wrażenie, że coś mi nie pasuje.
Niemniej jestem pewna, że gdyby to „Martwe Jezioro” było pierwszą książką tej autorki, którą przeczytałam i tak z chęcią sięgnęłabym po inne.
Autorka nie nudzi nas niepotrzebnymi opisami i pomija mało znaczące wydarzenia, np. przebieg wieczoru panieńskiego i kawalerskiego. Dzięki temu, że nie musimy się skupiać na zapychaczach nic nie wnoszących do tematu ciągle jesteśmy skoncentrowani na głównym wątku.
I tu trzeba wspomnieć o rodzicach Beaty.
Mimo, iż dane było mi obserwować jak rodzice potrafią dziecku zniszczyć życie ciągle nie potrafię zrozumieć jak można aż tak zimno traktować człowieka, którego się wychowało. Przez całe życie nie okazać mu ani odrobiny uczucia. A niestety nie każdy będzie tak silny jak Beata, która wzięła życie w swoje ręce i wszystko osiągnęła sama.
Bardzo fajne w książkach Rudnickiej jest to, że na początku mamy kompletny bałagan i zupełnie nie wiadomo co się dzieje i dlaczego. I mimo, że co jakiś czas poznajemy kilka szczegółów zakończenie i tak jest wielkim zaskoczeniem. W tym wypadku wręcz mnie zatkało. Bo niby wiem, że to tylko książka, ale mimo wszystko nie mieści się w głowie do czego byli zdolni rodzice Beaty. I to nie z jakichś wyższych pobudek, tylko ze strachu, że będzie skandal. Nie dość, że pozbawili jej być może kochającej rodziny, to jeszcze na każdym kroku dawali jej odczuć, że nikt jej tam nie chce.
Zauważyłam kilka podobieństw w książkach Rudnickiej. W obu historiach mamy dwie przyjaciółki, jedną roztrzepaną, drugą opanowaną. Jedna z nich ma tajemniczą przeszłość i nie chce o niej rozmawiać. No i bohater w gruncie rzeczy śmieszny. W tym wypadku jest to stażystka Kinga, która jest tak nierozgarnięta, że skserowanie dokumentów jest dla niej zbyt skomplikowane a o jej wyczynach krążą legendy. Naprawdę można uśmiać się czytając o poczynaniach pani Kingi.
O, i tego mi chyba też brakowało. Co prawda były momenty zabawne, ale zdecydowanie mniej niż oczekiwałam. A może po prostu temat taki, że nie ma miejsca na śmiech.