Zasiadam przed drugim tomem mając nadzieje, że teraz się zacznie fascynująco od samego początku. To co było, poniekąd mogę zepchnąć w czeluści mej pamięci, zostawiając sobie "na wierzchu" wydarzenia z ostatniej części "Mapy czasu", która na tyle mnie zaintrygowała, że śmiało przechodzę do kontynuacji. Ale, ponownie, pewne smaczki wydobyte przez narrację powodują u mnie odczucia o sinusoidalnym wymiarze. To raz myślę sobie "ach, to przybiera całkiem zadowalający obrót", to znów "jeśli Autor dalej pójdzie w takie tony, nie dokończę tej powieści".
Przedstawiane w "Mapie nieba" wydarzenia dzieją się dwa lata po tym, co miało miejsce w pierwszym tomie i bezpośrednio związane są z osobą pisarza Herberta Georga Wellsa. Tym razem uwikłanego w wykreowany świat poprzez swoje kolejne dzieło "Wojnę światów". Jak wiadomo z poprzedniego tomu czas jest względny, a w teorii Palmy to nawet bezwzględny dla uczestników opowieści. Czyli istotny jest bohater i to nie byle jaki, a sam Wells, ze swoim umysłem potrafiącym zmajstrować takie dzieła, że dziesiątki lat później pewien współczesny nam kreator literackich przestrzeni postanawia wykorzystać go do we własnym utworze. Hmm.. a może podający się dziś za Felixa Palmę, to sam Herbert George Wells?
Tym razem akcji przenoszącej bohatera w czasie jest niewiele, za to na Ziemię ktoś się przeniesie i znów bogata wyobraźnia Felixa Palmy da się we znaki. Dlaczego? Ponieważ 2/3 książki to przekonywanie nas, czy raczej urabianie, pod kątem wizji marsjańskiej egzystencji na Ziemi. Tu Marsjanin, tam Marsjanin, a i pewnie nasz sąsiad jest nie z tej Ziemi. A skoro są Ziemianie i Marsjanie na jednej planecie osiągalni, to musi dojść do wojny! Co na koniec daje takie, a nie inne konsekwencje, a nie jeden czytelnik może odkryć, że ponownie ostatnia część jest najbardziej udanym fragmentem tomu. Cóż, nic nie poradzę, ale ja tak właśnie mam. Przecież to wszystko zasługa gierek pana Autora.
Poza tym w całej fabule jest coraz mniej z wiktoriańskiego klimatu, ba nawet Londynu niewiele, bo cześć akcji dzieje się na lodowatym biegunie, pozostała akcja jest tak zdominowana przez najeźdźce, że już praktycznie nie ma rzeczywistości, która by przypominała tę z pierwszego tomu. Można rzec, że czasy wiktoriańskie upadły, na skutek przeobrażeń, a powstający na naszych oczach świat odbiega od znanego nam z historii okresu przełomu XIX/XX wieku. Dlatego niezręcznie mi nazwać "Mapę nieba" mianem powieści historycznej. Tym razem szerzej zarysują się motywy fantastyczne, które tylko zostały wstawione w ramy przełomu wieków.
Plusem każdego z tomu zapewne będzie zaskoczenie, jakie na nas czeka, tak na początku rozwoju sytuacji, jak i w jej fazie końcowej. Gorzej, jeśli chcielibyśmy widzieć w omawianej trylogii ścisłą kontynuację. Jest coś, co się wymyka, nie da się przewidzieć, mimo iż już czujemy, że uchwyciliśmy zamierzenie Autora, a tu figa. Bałamutny narrator ponownie zamiesza i choć wydaje się, że wie wszystko i prowadzi nas właściwą drogą, to nagle mu się coś przypomni, a nawet przyzna się, ze popełnił błąd(czy na pewno!?) i jest zobowiązany do wprowadzenia korekty, by uchwycić w pełni wątki opowieści. Nad czym rozwodzi się przez jakieś trzy strony i dumny z siebie kończy, dając tym samym odsapnąć znużonemu czytelnikowi(:P).
Taaaa... Już się nie mogę doczekać by wniknąć w chaos ostatniego tomu.