Ona – historyk sztuki z Warszawy, on – człowiek bez imienia, zwany Nowakiem, właściwie znikąd, dziennikarz, myślący o ucieczce z komunistycznego kraju i potajemnym wywiezieniu obrazu. Miłość komplikuje wszystko, tym bardziej, że chwilami można odnieść wrażenie, iż cicha zawzięta rywalizacja między zakochanymi zniweczy ledwo rodzące się uczucie. Tyrmand stworzył bohaterów, których przeżycia budzą u czytelników rosnące z kartki na kartkę pragnienie – aby im się powiodło, aby potrafili przełamać wszelkie bariery, a kapryśny los nie pokrzyżował ich planów…
To moje drugie zetkniecie z Tyrmandem. Kilka lat temu przeczytałam kultowy kryminał Zły. Książka Siedem dalekich rejsów jest bardzo podobna do Złego jeżeli chodzi o klimat. Mistrzowsko odmalowane szczegóły, łącznie z detalami ubioru bohaterów, emocje, wygląd budynku, rozmowy między bohaterami o z pozoru nieistotnych sprawach- to wszystko tworzy bardzo specyficzny klimat. Jest to klimat Tyrmanda i powojennej Polski, którą możemy zobaczyć już tylko w filmach sprzed kilkudziesięciu lat, albo zanurzyć się w niej u Leopolda Tyrmanda. Gdy poznajemy głównych bohaterów Siedmiu dalekich rejsów mamy wrażenie, że idziemy obok nich uliczką z dworca w Darłówku do Rynku. Dwójka głównych bohaterów to Ewa – piękna, 24-letnia historyk sztuki, typ nowoczesnej, niezależnej kobiety i Nowak – tajemniczy mężczyzna z nieznaną kartą życiorysu, błyskotliwy i ujmujący są bezpośredniością, nawiązują bliższą znajomość. Oboje zatrzymują się w darłowskim hotelu- motelu. Oboje są sobą zafascynowani, mamy wrażenie, że z każdą przeprowadzoną rozmową, ba z każdym wypowiedzianym zdaniem, z każdym gestem- coraz bardziej się sobą interesują. Wzajemna fascynacja szybko przeradza się w zauroczenie, Nowak angażuje się w uczucie do Ewy tak bardzo, że na dalszy plan zepchnięte zostają jego plany dot. szybkiego wzbogacenia się na handlu przemytniczym, a przecież po to przyjechał po sezonie do Darłowa. Ostatecznie zrządzenie losu – przypadkowo odnowiona kontuzja kolana uniemożliwia mu i jedno i drugie. Ewa wyjeżdża bez pożegnania, przekornie zostawiając mężczyznę z myślami z rozbudzoną żądzą. Ewa zostawia Nowaka także z niedomówieniami, pełnego namiętności i pożądania. Statek duńskiego armatora, którym Nowak miał przetransportować cenny tryptyk Eryka Pomorskiego, opuszcza port bez niego.
Co najbardziej podobało mi się u Tyrmanda? Przede wszystkim język- prosty, ale przemawiający do czytelnika. Czytając Siedem dalekich rejsów miałam wrażenie, że stoję obok i obserwuje akcję. Czułam się, jakbym cofnęło się o kilkadziesiąt lat do powojennego Darłowa. Język, jaki posługuje się Tyrmand jest prosty, ale jego opisy i dialogi dają więcej niż wiele współczesnych książek- dają prostą rozkosz czytania. Już zapomniałam, ze można tak po prostu czytać powieść, w której niewiele się dzieje, a jednak jest wciągająca, trzyma w napięciu. Majstersztyk pisarski i rozkosz czytelnicza w jednym.
Na koniec, żeby zachęcić do przeczytania Siedmiu dalekich rejsów, powtórzę za autorem, który zapytany, dlaczego wydaje tą powieść, odpowiedział: Dlaczego ją wydaję … ? Wydała mi się zabawna. Powód tak dobry, jak każdy inny.
Na prawdę warto sięgnąć po prozę Leopolda Tyrmanda, gorąco zachęcam.