Agnieszka Rautman-Szczepańska to lekarka medycyny rodzinnej, mieszkająca w Szwecji. Jest również pisarką, poetką i rysowniczką. Pisze książki dla dzieci, wydaje tomiki poezji, ilustruje. To moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki. Wierzę jednak, że nie ostatnie, bo jej twórczość, chociaż skierowana do dzieci, ogromnie przypadła mi do gustu.
„Wyprawa po magiczny lek” to opowieść o małej dziewczynce – Stelli, która zmartwiona chorobą babci wyrusza na niebezpieczną wyprawę przez las, puszczę i śnieżne krainy, aby odnaleźć dla niej lek. A właściwie wróżkę Astrę, która jako jedyna zna potrzebną recepturę. W trakcie swojej wędrówki dziewczynka spotyka różne zwierzęta i owady, którym pomaga, jeśli potrzebują pomocy, a one w zamian dają jej drobne dary – kolejne składniki cudownej leczniczej mikstury. Czy Stelli uda się odnaleźć wróżkę Astrę? Czy tajemnicza wróżka pomoże wyzdrowieć jej babci?
Tak już jest w życiu, że pewne rzeczy przychodzą do nas właśnie wtedy, gdy ich potrzebujemy, ale niektórych musimy poszukać sami.
„Wyprawa po magiczny lek”, chociaż jest książeczką dla dzieci, do tego niezwykle krótką, bo liczy sobie zaledwie 23 strony, a w ebooku, który miałam przyjemność czytać, jeszcze mniej, przypadnie do gustu i dzieciom i dorosłym. Bo to niezwykła, magiczna opowieść o zmaganiu się z własnymi słabościami, o sile do pokonywania przeszkód, które stają nam na drodze, o odkrywaniu siebie, swoich mocnych i słabych stron. Motywem przewodnim książki jest motyw drogi, w jej dosłownym i metaforycznym znaczeniu. Mała dziewczynka wyrusza w długą podróż, aby pomóc babci, przy okazji dowiadując się dużo o sobie. Podczas tej niezwykłej podróży Stella odkrywa, czym jest odwaga, spokój, cierpliwość, poświęcenie. Odnajduje coraz więcej tych cech w sobie i nabiera coraz większej pewności siebie i wiary we własne siły. Dowiaduje się też wiele o świecie. Jest to dla niej i dla czytelnika cenna lekcja, którą warto zachować w sercu.
Spodziewałam się, że będzie to motywująca i rozwijająca wiarę w siebie opowieść, bo coś takiego przeczytałam w notce na temat autorki. I faktycznie, dokładnie to, a nawet więcej można w tej książeczce znaleźć. Nie spodziewałam się za to, chyba z powodu niewielkiej objętości utworu, że finał tej historii będzie aż tak zaskakujący. Nie sądziłam, że sprawi, że uronię łzę. A tak właśnie się stało. W trakcie lektury, mimo że krótka, miałam wiele pytań i wątpliwości. Wszystkie je, jak za machnięciem magicznej różdżki, rozwiało zakończenie. Myślałam, że w recenzji poczepiam się trochę, no bo jak to jest możliwe, że małe dziecko wyrusza w podróż na przynajmniej kilka dni, a mama nic o tym nie wie? Albo skąd te wszystkie zwierzęta znały imię dziewczynki? Dziwne, co nie? Myślałam sobie, że ok, to jest książka dla dzieci, do tego z elementami fantasy, ale jakieś granice chyba obowiązują. Wystarczy dotrzeć do końca, żeby dowiedzieć się, że wszystkie tego typu pytania i wątpliwości nie mają racji bytu. Dlaczego? Po odpowiedź na to pytanie odsyłam do tej pięknej, mądrej i wartościowej książeczki. Nie muszę dodawać, że czyta się ją szybko. Jest krótka, to raz, dwa – styl autorki jest świetny, dostosowany do młodego czytelnika, ale nie infantylny, dzięki czemu lektura tej opowieści sprawia frajdę również dorosłemu czytelnikowi.
Przy okazji dowiedziała się, że wszyscy mają w życiu jakiś cel lub zadanie do wykonania, a każde spotkanie ma jakiś sens.