Wredna, opryskliwa, cyniczna i wysoko ceniąca swoje usługi. O kim mowa? O niezależnym magu justycjariuszu Flossie Naren. Można się do niej zgłosić z każdą sprawą, jej reputacja jest nieskazitelna, a zagadki których się podejmuje zostają rozwiązane. Życie, które prowadzi zdaje się być wręcz doskonałe: dużo zarabia, robi co lubi i dodatkowo król bierze pod uwagę jej opinie. Jednak ostatnio w to wszystko zaczyna się wkradać chaos, który ma swój początek w śmierci księżniczki z sąsiedniego królestwa.
Flossia zostaje wezwana ponieważ w uprowadzeniu księżniczki wziął udział smok, czyli magiczne stworzenie. Dociera ona jednak na miejsce za późno- obie postacie już nie żyją. Czarodziejka wiedziona przeczuciem, tuszuje sprawę, tak aby nikt nie mógł dobrać się do ciała żadnego z poszkodowanych. Wraz z biegiem czasu okazuje się, że podjęła dobrą decyzję, gdyż przez to jedno wydarzenie mogło dojść do okrutnej rzezi istot magicznych. Jakby tego było mało każde kolejne zadanie, którego Flossia się podejmuje, zdaje się mieć na celu wywołanie wojny. Ktoś pragnie zaburzyć spokój panujący w Państwie i przy okazji pozbyć się weszącej spisek Flossi Naren.
Wrażenia i rekomendacje
Mam sprzeczne odczucia w związku z tą książką. Nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś podobnego do Wolhy Rednej, a dostałam coś całkiem innego. Fakt główna postać to kobieta władająca magią i na dodatek dośc samodzielna, lecz na tym podobieństwa między obiema paniami się kończą. Flossia nie jest zabawna. Jest ostra, cyniczna i łatwo się irytuje. Jest zdecydowanie aspołeczna i każdy kontakt z osobą mówiącą, wpływa na pogorszenie się jej humoru. Lubi przemyśleć wszystko na spokojnie i w ciszy, logicznie łącząc znane sobie fakty. Nie najmłodsza i podobno niezbyt ładna postawiła głównie na swoją wiedzę i karierę magiczną. Jest nawet niezłą główną bohaterką, ale do mojej ulubionej Wolhy, jej zdecydowanie daleko. Powiedziałabym raczej, że jest ona dość podobna do dr House'a, czy Sherlocka Holmesa. Na jej nieszczęście od pewnego wydarzenia, co chwile na jej drodze staje porucznik Laurinne. Jest on sympatycznym, honorowym mężczyzną, który stara się wykonać możliwie najlepiej każde powierzone mu zadanie. Niewiele wiemy o jego pochodzeniu, ale Flossia snuje podejrzenia iż jest on ze szlacheckiego rodu. Czy poczułam do niego coś więcej? Nie bardzo.
Sama treść miała lepsze i gorsze momenty. Na początku bardzo się wciągnęłam, w środku ponudziłam, aby na koniec znów poczuć ekscytację. Zadania, których czarodziejka się podejmuje są nieźle przemyślane, ale jakoś nie na tyle, aby trzymać nas w ciągłym napięciu. Można jednak odczuć, że wszystkie wydarzenia są tylko elementami większej intrygi. Język jest przystępny i lekki, opisy momentami nużące (zwłaszcza w środku powieści, gdy sprawa dotyczyła porwanych koni). Wszystko rozgrywa się w typowym światku fantasy pełnym czarodziei, smoków, amuletów itp.
Na plus dla tej książki zaliczyłabym na pewno okładkę. Jest to kolejna pozycja Fabryki słów, która utwierdza mnie w przekonaniu, że jak wydawnictwo chce- to potrafi zająć się stroną graficzną wydanego przez siebie tytułu. Obrazek jest kapitalny i ukazuje nam jak prawdopodobnie mogła wyglądać główna bohaterka.
Czytać? Nie czytać? Jak macie okazję i lubicie detektywistyczną historię w świecie fantasy to przeczytajcie. Jeżeli chcecie poznać bardzo niezależną kobietę i odpocząć od romansów z wilkołakami i wampirami w tle- to również możecie po nią sięgnąć. Ja pewnie drugiej części nie kupię, ale gdybym trafiła na nią w bibliotece, to raczej nie pogardzę.