Za górami, za lasami…a właściwie za jeziorem. Tak mogłaby rozpocząć się opowieść „Listy z jeziora” pani Agnieszka Korol. Bo powieść, którą udało jej się stworzyć, jest ciepłą, nieomal bajkową historią, w której pojawiają się postacie i motywy, które nieco przypominają postacie z bajek. Jest ktoś, przypominający rozkapryszoną księżniczkę (Sylwia), książę z bajki (Krzysiek Wierski), zły czarownik (szantażysta), sierotka (Marcelka). I dziwić się nie należy, bo Agnieszka Korol, to specjalistka w dziedzinie bajek dla dzieci, a w dorobku ma m.in. ”Bajki o smokach”.
I choć „Listy…”, to nie bajka, a powieść obyczajowa z wątkami miłosnymi i motywem sensacyjno-kryminalnym, to jest w tej lekturze coś niezwykle delikatnego, ulotnego i baśniowego.
Od samego początku powieść Agnieszki Korol intryguje. Czytelnik zostaje wciągnięty w pułapkę; w matnię, z której wyjść może jedynie czytając książkę do końca. Intryga, która wciąga nie jest zbyt skomplikowana: Irena, właścicielka pensjonatu zaczyna otrzymywać listy w zielonych kopertach. Wbrew jednak słowom znanej piosenki, w której pada zdanie: „napisz proszę chociaż kilka słów”, listy nie są pożądane przez kobietę. Co gorsza, ich treść sprawia, że Irena z dnia na dzień coraz mocniej zamyka się w sobie, tracąc zaufanie do ludzi. Co zawierają owe listy? Pogróżki! Ich treści jednak nie zdradzę za żadne skarby…
Poza wątkiem kryminalnym z listami w tle, mnóstwo w „Listach…” miłości. Czuć ją w powietrzu, jak to latem w czasie kanikuły bywa. I podobnie jak w telenowelach brazylijskich, co chwilę zmieniają się obiekty westchnień poszczególnych bohaterów. Co jakiś czas, niczym wulkan wybucha uczucie. Miłość i zazdrość przeplatają się non stop. Trzeba zachować czujność, by nie stracić rozeznania, kto podkochuje się w kim, a kto właśnie przestał być obiektem adoracji. I dzięki temu, jest to niezwykle lekka i przyjemna lektura rozgrywająca się w sielskiej scenerii mazurskiego jeziora, którą od czasu do czasu zakłóca tajemnicza zielona koperta.
Powieść jest także historią o niszczycielskiej sile zazdrości, nienawiści, nieufności. To świetna ilustracja w jaki sposób podejrzliwość może zatruć życie, a brak zaufania do drugiego człowieka pogłębia samotność i bezradność.
Daje też lekcję, z której czytelnik powinien sam wyciągnąć dla siebie naukę i wnioski. Uczy, że niektóre sprawy nabierają innego znaczenia, jeśli spojrzeć na nie z innej perspektywy. Jest swoistym źródłem pięknych sentencji, o których należałoby pamiętać na co dzień, przy kontaktach z ludźmi. Na mnie niezwykłe wrażenie zrobiło zdanie: „Każdy człowiek pozostawia w nas jakiś ślad.”
Żeby jednak nie było tak sielsko i anielsko, dorzucę kilka słów krytyki. Małym minusem książki jest dość archaiczny, mało wiarygodny język, którym posługują się bohaterowie. Np. język Marcelki - jest zdecydowanie zbyt dojrzały, jak na język tak małej dziewczynki, pomimo że jest niezwykle rezolutnym dzieckiem. Korol włożyła w usta dziewczęcia słowa, których tak małe dziecko nie może jeszcze znać. Podobnie jest z językiem, którym posługują się młodzi wczasowicze. Nie dość, że zwracają się do siebie per „pan” „pani”, to i różnych dziwolągów językowych w ich słowniku nie brak. Odbiera to ich postaciom nieco autentyczności. Nie ma to jednak szczególnie dużego znaczenia, bo ogólny wydźwięk powieści jest niezwykle pozytywny, a lektura broń boże nieprzytłaczająca.
Jeśli dorzucić do tego dość zaskakujące rozwiązanie wątku z tajemniczymi listami, daje to gwarancję satysfakcji z lektury tym czytelnikom, którzy poszukują książki na spokojny wieczór pod kocem i kubkiem kakao w dłoni.
Ocena 4/5