„Lewa ręka Boga” to pierwsza część trylogii zawierającej w sobie elementy fantasy, napisanej przez Paula Hoffmana. Przyznaję szczerze, że nigdy nie miałam jej w planach, a i tematyka tejże powieści nie zachęcała mnie zbytnio do jej przeczytania, jednakże poprzez namowy znajomej, która naprawdę tę książkę chwaliła, postanowiłam się jednak skusić. Nie lubię książek, które w jakikolwiek sposób nawiązują do wiary, w szczególności do chrześcijaństwa, bądź są w pewnym stopniu z nim powiązane, mimo wszystko jednak po przeczytaniu kilku wielce zachwalających tę książkę opinii sama postanowiłam się z nią zapoznać i okazało się, że niepotrzebnie skreśliłam tę książkę już na samym początku. Pomimo poruszanej tematyki lektura ta posiada wiele zalet, które pozwoliły mi zaliczyć przygodę z tą książką do naprawdę udanej. Thomas Cale jest młodym akolitą Sanktuarium Zakonu Odkupienia. Ma może piętnaście, szesnaście lat i jest jednym z najbystrzejszych uczniów. Nie pamięta niczego ze swojego życia sprzed pojawieniem się w Sanktuarium, nie wie nawet jak się wtedy nazywał. Pewnego dnia Cale jest światkiem znęcania się odkupiciela nad młodą dziewczyną, przy czym zszokowany tym widokiem – zabija go i jednocześnie ratuje dziewczynie życie. Popełniając ten niewybaczalny czyn skazuje na siebie wyrok śmierci, przez co zmuszony jest uciec z Sanktuarium Odkupicieli wraz z uratowaną dziewczyną i dwójką innych chłopców, chroniąc swoje życie. Oryginalny opis, znajdujący się na okładce tej książki mówi także o tym, iż Cale staje się Lewą Ręką Boga, która zetrze w pył ludzkość, oczyszczając świat z jej grzechów, jednak ja pozwoliłam sobie wyciąć ten fragment, gdyż uważam, że ma on niewiele wspólnego z rzeczywistą fabułą tej książki. Osobiście spodziewałam się tego, że wątek ten będzie bardziej uwidoczniony – ba! – że autor w ogóle spróbuje go w jakimś stopniu rozruszać, czego ja w żadnym momencie nie uświadczyłam. A szkoda, bo przyznaję, że wzmianka ta wydała mi się najbardziej obiecująca i wiązałam z nią największe nadzieje odnośnie tej lektury, niestety zawiodłam się. Dopiero pod koniec tej książki autor oznajmia, iż można się spodziewać rozwinięcia tego wątku w II części, a sama wzmianka o nim pojawia się właśnie dopiero na kilku ostatnich stronach. „Towarzyskość to niebezpieczna rzecz, a może się okazać nawet zgubna w skutkach, ponieważ oznacza kontakt z ludźmi, z których większość jest ciemna, pusta i przewrotna i pragnie twojego towarzystwa tylko dlatego, że nie znosi swego własnego. Nudzi się ze sobą śmiertelnie i wcale nie widzi w tobie przyjaciela, tylko rozrywkę w postaci tańczącego psa albo przygłupiego aktorzyny z repertuarem zabawnych opowiastek.” Sam początek „Lewej ręki Boga” jest dosyć nużący, wydaje mi się, że trzeba przebrnąć i nie poddawać się po kilku pierwszych rozdziałach, aby otrzymać wartką akcję i ciekawe wydarzenia. Pierwsze strony mogą czytelnika nieco znudzić i spowodować w nim delikatną niechęć do dalszej lektury – jak było w moim przypadku. Jednak później tempo akcji staje się szybsze, miejsce ma wiele ciekawych wydarzeń, jednakże autor książki nie odkrywa wszystkiego od razu. Pozwala się delektować danymi momentami i nie przekazuje kolejnych informacji natychmiast, wszystko odbywa się w raczej tajemniczym klimacie, dzięki czemu książka ta jest spokojną lekturą, choć bardzo brutalną, czego autor w żaden sposób nie ukrywa. Główny bohater tej powieści, Thomas Cale, jest bardzo intrygującą postacią. W niektórych momentach tajemniczy, małomówny, gdzie czytelnik myśli, że nic o nim nie wie, a sam autor nie zamierza uchylić rąbka tajemnicy odnośnie tej postaci. Te momenty lubiłam najbardziej, gdyż wówczas postać ta wydawała mi się być zdolna do wszystkiego, budząca grozę, owiana niezwykłą tajemnicą, co dodawało jej wspaniałego charakteru. Po chwili jednak pojawiały się momenty, w których Cale zupełnie nie przypominał tego bohatera. Stawał się kimś zupełnie innym, wygadanym, mniej tajemniczym. Te chwile skutecznie ostudzały mój zapał i zafascynowanie główną postacią. O samym bohaterze faktycznie wiadomo niewiele. Skąd się wziął w Sanktuarium Odkupienia? Jak się tam pojawił? Kim był wcześniej? Ile tak naprawdę Thomas Cale ma lat? Wszystko wskazuje na to, że część tych informacji czytelnik pozna dopiero w II tomie trylogii. Książkę tę polecam osobom, które lubią szczyptę fantastyki zmieszaną ze światem rzeczywistym – sama bardzo lubię taką mieszankę, dlatego z ciekawości sięgnęłam po tę lekturę. Dostałam kawałek ciekawej, aczkolwiek głowy nieurywającej powieści. Jest to książka po prostu dobra – nie zachwyca, bo i nie ma czym; nie porywa, ponieważ w każdym momencie można przerwać lekturę i powrócić do niej po długim czasie, nie ma ku temu przeszkód; mimo wszystko czytało mi się ją przyjemnie i z ciekawości sięgnę po II tom, który zapowiada się obiecująco.