Literatura kobieca, podobnie jak miłość, którą najczęściej opisuje, ma wiele odcieni: wzrusza, rozśmiesza, wywołuje dreszczyk emocji, rozpala wyobraźnię. Rzadko kiedy te wszystkie barwy uczuć da się upchnąć w jednej książce, ale Kristen Ashley spróbowała i ta sztuka w miarę się jej udała. Na rynek weszła właśnie pierwsza z cyklu Rock Chick jej autorstwa książka pt. "Córka gliniarza" - połączenie komedii romantycznej, z wątkiem sensacyjno-mafijnym i erotykiem.
Powieści tego typu rzadko goszczą wśród moich czytelniczych wyborów, a sięgnięcie po ten tytuł było z mojej strony próbą wyjścia poza moją strefę czytelniczego komfortu. Miejcie to na względzie, ponieważ w swoich recenzjach stawiam na obiektywizm, a recenzja tej książki będzie raczej miażdżąca jak na moje standardy. Myślę, że o wiele lepiej tę książkę przyjmą miłośniczki erotyków i opowieści dla niegrzecznych dziewcząt o niegrzecznych chłopcach ;)
Przyznaję, opis fabuły zachęcił mnie do zapoznania się z tą powieścią. Któż by się oparł i nie byłby ciekaw, czy uczucie zadurzenia, jakim tytułowa córka gliniarza, czyli India Savage w wieku szczenięcym obdarzyła brata najlepszej przyjaciółki, Lee Nightingale'a, ma szansę przetrwać w dorosłym życiu? Zwłaszcza, gdy dookoła ma miejsce akcja rodem z najlepszych sensacyjnych filmów - jest mafia, są wartę kupę szmalu diamenty, India jest właścicielką księgarni, a Lee prywatnym detektywem z tajemniczą kartą w życiorysie i właśnie odkrył, że bardzo mu zależy na koleżance młodszej siostry, którą starał się ignorować przez ostatnie dziesięć lat. Przyznaję, miałam ochotę na lżejszą, odprężającą lekturę, przy której nie trzeba za dużo myśleć, a sądziłam, że to właśnie zapewni mi "Córka gliniarza". Nie spodziewałam się jednak, że przy tej książce prawie w ogóle nie trzeba będzie używać mózgu.
Całą akcję śledzić możemy z perspektywy Indii, pozującej na rockową dziewczynę, dość pustej laluni, której naturalnym talentem jest pakowanie się w kłopoty, a jej największym powodem do dumy wydaje się być własny zgrabny tyłeczek. Jak ona mnie wkurzała! Miłością jej życia jest Liam "Lee" Nightingale, który był całkiem spoko nastolatkiem, ale odbył cholernie tajemniczą misję wojskową, która zamieniła go w supertwardego dorosłego, nieustraszonego prywatnego detektywa z rozległymi kontaktami w półświatku. Ona go kocha od lat, on jakby dopiero niedawno ogarnął się, że mu na niej zależy i rozpoczynają podchody w stylu żurawia i czapli, których celem jest znalezienie się razem w łóżku. Po drodze jednak nie obędzie się bez trudności, ponieważ Indy pakuje się w niemałe tarapaty za sprawą jednego z pracowników swojej oryginalnej hipisowskiej księgarnio-kawiarni i dostaje się w sam środek mafijnych porachunków. Porwania, bijatyki, grożenie bronią nagle stają się jej codziennością, ale India jako córka gliniarza niczego się nie boi i w swoim wariackim stylu stawia rzezimieszkom opór. Nie zapomina przy tym o tym, aby być stylową - w co drugiej akcji bowiem znajdziemy oprócz usianych wulgaryzmami dialogów i przebiegu nawalanek z bandziorami - opisy, w co India jest ubrana (ze szczegółami typu klamerka przy sandałku, pasek nabijany strasami, itp., itd.). Co gorsza, poza częściami związanymi z "akcją diamenty", mamy do czynienia z "akcją łóżko", która wygląda mniej więcej tak, że on tego chce jak nie wiem co, ona też, ale nie zamierza mu łatwo pozwolić, a po drodze o wszystkich "postępach" w tej dziedzinie dowiadują się najbliżsi przyjaciele Indii (a jest ich niemało) oraz jej przyszła teściowa. Niezły mętlik!
Uwierzcie, jestem cierpliwa, doczytałam do końca, głównie dlatego, że jak wszyscy niewiele mam teraz rozrywek i każda książka na wagę złota, no ale nie oszukujmy się, powieść Kristen Ashley nie jest dziełem najwyższych lotów. Mimo, że dla własnej higieny, sięgam czasem po różne "odmóżdżacze", tej książce daleko do dobrej rozrywki. Ponad 500 stron drogi przez mękę, a tak naprawdę fabuła zawarła by się w maksimum 50 stronach (a i to spora przesada). Naprawdę, lubię romanse z bohaterami, którzy są detektywami/policjantami/ochroniarzami, ale nie obraźcie się, napisane bardziej inteligentnie. Miało być zapewne zabawnie i świeżo, a wyszło wg mnie infantylnie. Zdecydowanie powieść mnie zawiodła. Jednak sądzę, że znajdzie swoje grono odbiorców, a łyżka dziegciu w beczce miodu, jaką w tej chwili jest moja recenzja to przestroga skierowana głównie do osób, które podobnie jak ja, chciałyby wyjść poza sferę czytelniczego komfortu, szukają nowych doświadczeń i gatunków - wybierzcie sobie w tym celu jakiś inny tytuł.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Akurat.