"Mroczne przypływy Tamizy" autorstwa Sharon Bolton to moje drugie spotkanie z Lacey Flint, mimo, iż jest to 4. część cyklu. Dlatego też na wstępie informuję, że moja recenzja dotyczyć będzie tylko i wyłącznie powyższego tomu.
Już na samym początku Sharon Bolton ukazuje nam szereg perspektyw postaci. W każdym rozdziale pojawia się conajmniej jedno nowe nazwisko, co może nieco przytłoczyć zniecierpliwionego czytelnika, który nie może się doczekać, kiedy w końcu ujawni się główny wątek. Jeśli jednak uda mu się "przebrnąć" przez pierwsze rozdziały, jestem pewna, że nie pożałuje.
Miejscem akcji, co wynika z tytułu, jest Tamiza. Autorka posługuje się specjalistycznym słownictwem, które nieco "gryzie" czytelnika takiego jak ja - który nie ma nic wspólnego z życiem nad rzeką i po prostu nie potrafi sobie wyobrazić, jak np. wygląda sterburta. Jest to momentami nieco dokuczliwe, jednak na ogół jest to posunięcie w pełni zrozumiałe.
Postać głównej bohaterki pozostawiła po sobie pewien niedosyt. Zabrakło mi gdzieś tej sensacji, którą dobrze pamiętam z pierwszej części cyklu. Podobnie dzieje się z Markiem. Wydaje mi się, że założeniem autorki było zrobienie z niego postaci zagadkowej, której intencji nie możemy być do końca pewni, tymczasem jednak jest ona dość płytka. Czy Joesbury jest, czy go nie ma, przestaje nas w ogóle obchodzić. A szkoda, bo myślę, że można było wykorzystać jego postać nieco lepiej w finałowej akcji. Ten, kto przeczytał, zapewne wie, o czym mówię.
Sharon Bolton należy się ogromny szacunek za poruszenie tematyki imigracji kobiet z Afganistanu. Niezwykle mnie to poruszyło, ale też dało mi do myślenia, ile jest teraz na świecie kobiet borykających się z problemami Nadii bądź Pari.
Warto zwrócić również uwagę na informację, które autorka w nadzwyczaj umiejętny i łatwy "przemyca" w tej lekturze. Dzięki niej, mogłam dowiedzieć się wiele ciekawych rzeczy, takich jak: odtworzenie graficzne twarzy (mięsień po mięśniu) na podstawie gołej czaszki, ile informacji genetycznych zawartych jest w ludzkim włosie lub, w jaki sposób układają się nasze linie papilarne. Brawa dla autorki!
Jak już wcześniej wspominałam, każdy rozdział pisany jest z perspektywy kogoś innego. Mimo to, odniosłam wrażenie, że niektóre rozdziały nie są dla nas, czytelników istotne. Myślę, że autorka nieco "przedobrzyła" starając się pokazać codzienność bohaterów. Nie było to potrzebne, a momentami irytowało.
Lektura trzymała mnie w napięciu szczególnie przy zakończeniu, które według mnie mogło być nieco bardziej zaskakujące; czuję lekki niedosyt. Szału nie ma - książka całkiem dobra, myślę, że nawet godna polecenia.
Pozdrawiam,
SztukaKreatywności