Pierwszy tom cyklu Aurora czytałam z zapartym tchem i trudno było mi się oderwać od lektury. Po raz kolejny przekonujemy się, że duet Amie Kufman i Jaya Kristoffa daję radę. „Aurora. Pożoga” jest kolejnym, już drugim, tomem serii. Pierwsza część zakończyła się z wielkim przytupem, zostało otwartych wiele wątków i przybyło nowych zagadek do rozwiązania. W drugim tomie akcja wcale nie zwalnia, a wręcz przeciwnie nabiera jeszcze szybszego tempa.
W drugiej części wraz z Legionem Aurory ponownie przemierzamy przestworza i trafiamy do różnych lokacji. Nasi główni bohaterowie walczą o przetrwanie, uciekają się do różnych forteli, aby uzyskać niezbędne narzędzia i dotrzeć do celu ich podróży. Spotykają po drodze wiele przeszkód, a wrogowie depczą im po piętach. Napięcie rośnie z każdą kolejną przewracaną stroną, i co jak co, ale w tej książce na nudę z pewnością nie można narzekać. To duży plus, bo dużo powieści z gatunku science-fiction zawiera opisy nierzadko powodujące retardację fabuły. Są one często niezbędne, ale ja na ten przykład do prozy fantastyki naukowej muszę być odpowiednio skoncentrowana. W cyklu Aurora nie ma elementów retardacyjnych, i wcale nie czujemy długości czytanych na pierwszy rzut oka obszernych rozdziałów. Wszystko to za sprawą dynamicznych scen, dobrego tłumaczenia i lekkiego stylu młodzieżowego języka oraz dobrego wyważenia warstwy dialogowej i opisowej. Książka dosłownie sama się czyta.
Co do kreacji postaci, to są one oryginalne i nietuzinkowe. Każda z nich ma swoje miejsce w Legionie Aurory i pełni powierzone funkcje. Drużyna jest mieszana, jej członkowie pochodzą z różnych części galaktyki i są przedstawicielami różnych ras. I jak w pierwszej części poznawaliśmy wszystkich bohaterów po powierzchni, tak tu dowiadujemy się nowych rzeczy na ich temat. Zanurzamy się w przeszłość i dzięki temu stają się nam jeszcze bardziej bliscy. Więcej wchodzimy w ich psychikę i widzimy, jakie emocje im towarzyszą i śledzimy rozwój ich wzajemnych relacji. Wątkiem dominującym jest bezgraniczna miłość Kala i Aurory, która za każdym razem powodowała u mnie wzruszenie. Cała drużyna jest jak jedna wielka rodzina, a jej charakteryzujący się odwagą i wielką determinacją członkowie są w stanie poświęcić wiele dla dobra reszty.
Amie Kaufman i Jay Kristoff świetnie się uzupełniają, co widać na przestrzeni całej powieści. W dynamicznych momentach scen walk, pogoni i ucieczek wyczuwałam znakomite pióro Jaya Kristoffa, natomiast wpływ kobiecej ręki był odczuwalny w bardziej emocjonalnych scenach.
Oprócz kontynuowanego wątku z końca pierwszej części, poznajemy nowych antagonistów – Nieugiętych, Syldran, którzy za nic mają postanowienia traktatu pokojowego. Żyją, by prowadzić nieustanną wojnę i tańczyć skąpani we krwi wrogów. Postać ich dowódczyni, Saedi, charakteryzuje wyrachowanie, bezduszność, ale i konsekwencja i zdolności przywódcze. Ta frakcja wiele namiesza w fabule, a sam archont będzie miał w niej kluczowe znaczenie, zwłaszcza w późniejszej części.
I jeśli spodziewacie się spokojnego zakończenia, to zapomnijcie. Napięcie sięga zenitu, by po chwili urwać i...ciąg dalszy nastąpi i pojawiają się napisy końcowe. Zmiana punktów narracji i krótkie formy tekstowe sprawiły, że w punkcie kulminacyjnym emocje sięgały zenitu. Coś czuję, że w trzeciej, już ostatniej odsłonie, wiele się wydarzy. Z wielką przyjemnością sięgnę po trzecią część, a Wam gorąco polecam zapoznać się zarówno z poprzednią, jak i prezentowaną w niniejszej recenzji częścią cyklu. Myślę, że zadowoleni będą nie tylko fani literatury science-ficition i fantasy, każdy z Czytelników może tu znaleźć coś dla siebie. Bon apetit!