Wyspa Trzech Sióstr to piękne malownicze miejsce. Ripley żyje się tam dobrze, dopóki na wyspę nie trafia przystojny Doktor. Kim jest ten tajemniczy Pan? Okazuje się, że zajmuje się on badaniem paranormalnych zjawisk. Nie ma co. Trafił w dziesiątkę. Ripley, Mia oraz Nell to potomkinie trzech potężnych czarownic – sióstr. Niestety jedna z nich popełniła straszny czyn. Teraz Ripley musi pokonać zło, które zostało zapoczątkowane trzysta lat temu.
Na samym początku Ripley odnosi się z wrogością do nowego przybyłego gościa, lecz z czasem zaczyna ich coś łączyć. Coś bardzo potężnego. Ripley próbuje nie dopuszczać do siebie tych uczuć. Pochodzi z rodziny Toddów, którzy zakochują się raz na zawsze, a wtedy nie ma odwrotu. Tylko ślub i rodzina. Oczywiście Ripley tego pragnie, ale jest świadoma zła, które w sobie trzyma i boi się, że może wypuścić je na wolność. Co się wtedy stanie? Czy Ripley zdoła ochronić ludzi, których kocha?
Ripley jest bardzo irytującą oraz wredną osobą. Jednakże jej przyjaciele przyzwyczaili się do jej wybuchowego charakteru. Nienawidzi, kiedy ktoś nazywa ją głupią albo tchórzliwą, bo taka nie jest. Wraz z bratem pilnują, aby na wyspie nie działo się nic złego. Codziennie biega oraz chodzi na siłownię by być w stanie obronić swoje ukochane miejsce.
Gdy Mac przyjeżdża na wsypę, jest bardzo podejrzliwa. Nie ma ochoty po raz kolejny użerać się z dziennikarzami czy ludźmi szukającymi sensacji. Pewien czas temu na wyspie doszło do tragedii, która całkowicie odmieniła jej życie, ale nie tylko jej. Nie chce, aby jej bratowa Nell po raz kolejny przechodziła przez piekło. Jednakże Mac wydaje się inny. Łaknie wiedzy, nie sensacji i wkrótce okazuje się, że są sobie przeznaczeni.
Po raz pierwszy spotkałam się z powieścią Pani Roberts i tego nie żałuję. Bardzo dobrze zaczęłam przygodę z tą autorką i zapewne niejedną jej książkę jeszcze przeczytam. Przyznam się, że wcześniej dużo o niej słyszałam, ale byłam sceptycznie nastawiona do jej powieści. Czy można napisać coś dobrego, jeśli na swoim koncie ma się już ponad 200 powieści? Widocznie można. „Legenda” jest drugą częścią serii, ale w ogóle tego nie odczułam. Urzekła mnie swoją prostotą. Jest to jedno z tych miłych czytadeł, do których z chęcią zasiadasz w upalne popołudnia przy zimnej lemoniadzie. Już dawno nie czytałam tak lekkiej nieskomplikowanej książki. Poprawiła mi ona niezmiernie samopoczucie i dzięki niej znowu z wielką chęcią czytam książki. Wcześniej trafiałam na takie, które mnie przynudzały, ale ta... Nie powiem, że czytałam ją z zapartym tchem, ale czytało się ją miło i to jest najważniejsze. Oczywiście książka jest także bardzo zabawna. Nie raz czytałam ją z uśmiechem na twarzy.
Główna bohaterka była momentami denerwująca. Zazdrosna, zła, jakby była pępkiem świata, ale nie jest to duży minus. Taki był jej charakter. Za to Mac... to jeden z tych dziwnych bohaterów, którzy nie są jacyś urzekający, ale z chęcią czytasz wątki, w których się pojawiają.
Doszukałam się trochę literówek, ale było ich naprawdę niewiele. Sama okładka jednak trochę mnie dziwi. Fabuła rozgrywa się w zimie, więc nie za bardzo rozumiem, czemu wyspa została ujęta latem.
„Legenda” autorstwa Nory Roberts to wspaniała książka. Pobudza wyobraźnię, ale także i uczucia, których możemy nie być świadomi. Polecam z całego serducha.