Maggie Stiefvater to trzydziestolatka, o której ostatnio głośno dzięki powieści „Drżenie”. Jej kariera zaczęła się jednak parę lat temu, m.in. dzięki książce „Lament. Intryga królowej elfów”, która w Polsce ukazała się w 2011 roku, dzięki wydawnictwu Illumiantio.
Książka ta opowiada historię Deirdre – szesnastoletniej dziewczyny, która gra na harfie, jest cicha, nieśmiała i zamknięta w sobie. Pewnego dnia, podczas konkursu muzycznego, poznaje Luke’a. To spotkanie odmienia jej życie. Nowa znajomość wydaje się dziewczynie niebezpieczna, ale również… pociągająca. Dee wie, że z Lukem jest coś nie tak, ale oboje udają, że wszystko jest w normie. Sprawy zaczynają się jednak komplikować, gdy pojawiają się zagrożenia ze strony magicznych stworzeń, których celem jest dziewczyna. Dee ma jednak wiele szczęścia, ciągle udaje jej się wymknąć niebezpieczeństwu. Ma jednak mieszane uczucia co do całej sytuacji i co do Luke’a. Czy Luke jest po jej stronie, czy po ich? Czy uczucie, które zaczyna ich łączyć, może okazać się niebezpieczne?
Książka opiera się na kilku wątkach. Głównym motywem jest tu miłość, która wysuwa się na pierwszy plan. Młoda dziewczyna, nieco straszy chłopak i uczucie, którego oboje do tej pory nie mieli okazji poznać. Dodatkowo mamy tu też dobrze rozwinięty wątek fantastyczny. Elfy, które wcale nie są tak miłe jak się powszechnie wydaje, mają złe zamiary względem dziewczyny. Oprócz tego nieco słabiej zarysowany jest motyw relacji rodzinnych – trudnych i skomplikowanych. Dee i jej rodzina nie są osobami, które łatwo ukazują emocje. Trudno jest im ze sobą rozmawiać, po prostu egzystują we własnym towarzystwie. Ostatnim tematem, który bym wyróżniła to temat przyjaźni damsko-męskiej. Jest on widoczny, ale nie najważniejszy. Niestety, jest też łatwy do przewidzenia.
Książka napisana jest w sposób niecodzienny. Narracja pierwszoosobowa pomaga nam zrozumieć uczucia głównej bohaterki. Początkowo język jest stonowany, prosty, swobodny. Czyta się to przyjemnie, mimo że brakuje to wyraźnie konsekwencji – czy ma być to piękny, literacki styl, czy bardziej potoczny? Dopiero w połowie powieści zaczyna się konkret – tekst staje się wspomnieniem, czymś w rodzaju pamiętnika. Przyjemnie się to czyta, nie przeszkadzają potoczne słowa w środku narracji – czytelnik ma wrażenie, że naprawdę pisała to szesnastolatka!
Powieść podzielona jest na sześć ksiąg, w których znajdują się rozdziały. Nie są one długie, każdy zaczyna się na nowej kartce, wszystko wygląda estetycznie.
Minusem książki są słowa, które często w ogóle nie mają sensu. Pojawiło się ich wiele, nie znałam niektórych z nich, a ich znaczenie nie wynikało z kontekstu. Słowa ważne dla powieści mają przypisy, które pomagają w zrozumieniu treści. Potoczna mowa została jednak zostawiona. Problemem są też znaki interpunkcyjne, które czasem zawodzą, a także pojedyncze wpadki typu dialog w środku narracji.
Plusy, których zdecydowanie jest więcej – na początek okładka. Piękna, zielona, soczysta. A na niej – oryginalna czcionka, niebrzydka dziewczyna, a z tyłu koniczynki miłe w dotyku. Na uwagę zasługuje też idealna oprawa graficzna w środku – strona tytułowa, w tle której mamy furtkę do innego świata, każda karta początkowa księgi posiada ładny rysunek.
Kolejnym plusem jest główna bohaterka – dziewczyna, która sama nie wie czego chce. Z jednej strony wie, że Luke jest nieodpowiednią dla niej partią, z drugiej całe jej ciało pragnie jego bliskości. Dee ma w sobie dużo odwagi, jest zabawna, ironiczna, pełna sprzecznych emocji. To dojrzewająca nastolatka, której hormony odbierają zdolność logicznego myślenia i oceniania sytuacji. Musimy jej to jednak wybaczyć, gdyż dziewczyna przeżywa swoją pierwszą w życiu miłość.
Trochę mniej podobała mi się postać Luke’a. Jest on momentami za bardzo przesłodzony. Jego czułość, zabieganie o względy Dee są jednak czarujące.
Cała historia jest ciekawa, nieco chaotycznie złożona, ale interesująca. Niektóre sceny wydają się być urwane, by wrócić nagle w innej części książki, wyjaśniając wszystko. Pomysł zaczerpnięty z celtyckich baśni jest niebanalny, świeży, porywający.
Moim zdaniem książka jest ciekawa. Początkowo nie porwała mnie na tyle, ile bym się spodziewała. Jednak już przy kolejnym podejściu nie mogłam się oderwać. Czytałam z wypiekami na twarzy o niebezpieczeństwie i miłości, która została przedstawiona w tak uniwersalny sposób, że trafi do każdego.
Komu mogę polecić tę książkę? Chyba pierwszy raz każdemu, bez wyjątku. Jest naprawdę interesująca i wciągająca. Zdaję sobie sprawę, że nie każdego porwie tak jak mnie, ale naprawdę warto po nią sięgnąć. Jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, powiem tylko, że nie mogłam oderwać się od książki do tego stopnia, że czytałam ją do trzeciej w nocy, a jestem człowiekiem, który chodzi zazwyczaj spać o godzinie 22. Zainteresowani? Polecam gorąco, warto.