Pierwsza książka przeczytana w nowym roku i powiem tylko jedno - oby tak dalej.
Właściwie nie wiem skąd przekonanie, że współczesna literatura polska nie oferuje czytelnikowi nic ciekawego. Może wynika to z faktu, że poczytni autorzy (czy raczej autorki) zajmują się produkcją stuprocentowych gniotów. Wystarczy jednak te bestsellery omijać szerokim łukiem i już trafia się na coś ciekawego - tak naprawdę prawie wszystkie powieści polskich autorów, po jakie sięgnęłam w ostatnich miesiącach były po prostu dobre.
Marcin Pilis, postać dotychczas mi nieznana, wie jak posługiwać się piórem, oj wie.
W "Łące umarłych" opowiada o tragicznych wydarzeniach z okresu wojny, rozbijając przy tym akcję na trzy płaszczyzny czasowe - lata wojenne, lata siedemdziesiąte i schyłek XX wieku.
W odciętej od świata wsi Wielkie Lipy od pokoleń koegzystują Polacy i Żydzi. Wojenne realia podkręcają jednak atmosferę nienawiści i w wiosce dochodzi do okrutnej masakry.
Dwadzieścia lat po wojnie do Wielkich Lip przybywa student fizyki, Andrzej Hołotyński. Ojciec chłopaka miał we wsi obserwatorium astronomiczne, po jego śmierci Andrzej chce spędzić na odludziu trochę czasu, popracować nad pracą magisterską, odpocząć. Jednak od samego początku sprawy nie układają się tak jak powinny. Już w drodze do wsi chłopak zostaje napadnięty w lesie i omal nie traci życia. Uratowany przez miejscowych chłopów i mnichów ze zdumieniem dowiaduje się, że nikomu nie zależy na znalezieniu sprawcy napaści, a jedynie na tym, by student jak najszybciej wrócił tam skąd przybył. We wsi panuje dziwnie ponura atmosfera, a powietrze jest gęste od tajemnic i niedomówień. Nawet miejscowy klasztor zamieszkały przez garstkę mnichów, zamiast być oazą spokoju i bezpieczeństwa, wydaje się skrywać jakieś ponure sekrety.
Odmowa opuszczenia Wielkich Lip przez Andrzeja będzie kamyczkiem, który uruchomi lawinę przerażających wydarzeń, odkrywając przy okazji tragiczną przeszłość mieszkańców osady.
Trzecią płaszczyzną czasową jest rok 1996, kiedy do Wielkich Lip przybywa stary Niemiec, dawny oficer, który najwyraźniej ma w okolicy do załatwienia jakieś niedokończone sprawy...
Myślałam, że ta książka okaże się swoistym kryminałem, ale jest w niej jednak dużo więcej.
Tradycyjne wojenne uosobienie zła, czyli Niemcy, nie są w tej książce jedynymi potworami w ludzkiej skórze. To Polacy, ci sami, którzy przez lata zgodnie żyli obok Żydów i z nimi, okazują się najbardziej okrutni. Wydarzenia opisane w "Łące umarłych" nasuwają skojarzenia z pogromem w Jedwabnem i rodzą w czytelniku pytania o powód tak bezsensownego aktu przemocy. Skąd bierze się w człowieku nienawiść do kogoś, kto niczym nie zawinił i nie zrobił nic złego? Jak to się dzieje, że zwyczajni ludzie przeradzają się w bezduszne, bezmyślne i chciwe bestie?
Rozbicie akcji na trzy plany czasowe w żaden sposób nie utrudnia lektury - każdy z nich wnosi coś nowego i stopniowo odkrywa kolejne tajemnice. Książka jest świetnie napisana, czyta się ją właściwie jednym tchem.
Bardzo dobra proza, pozornie rozrywkowa, ale dająca sporo do myślenia. Polecam.