„Kwiat Peruna” napisany jest w formie opowiadań, spajających się z gracją z główną osią fabularną. Łączy w sobie slavic fantasy z poezją (ale jest to ułamek całości) w stylu Leśmianowsko-Mickiewiczowskim.
I pozwolę sobie już na wstępie napisać, że to jedna z najlepiej napisanych książek, jakie przeczytałem w ostatnich latach. Pierwsze co rzuca się w oczy to stylistyka wprawionego pisarza (rzadko, który debiutant może pochwalić się takim warsztatem). Widać w tym kunszt i pasję od pierwszych stron. Opowieści napisane są w dobrym, przemyślanym tempie: akcja stopniowo narasta, a jakbym miał pokusić się o zobrazowanie tego, abyście poczuli to, spróbujcie wyobrazić sobie, że leżycie na łonie natury, ciepły wiaterek gładzi Wasze lico, ptaszki śpiewają, z czasem niebo przykrywają płaczące chmury, a po kolejnych paru chwilach, gdy już nadeszła burza musicie uciekać, bo jakiś latawiec czy inne licho zaczyna Was gonić. Wracacie do bezpiecznego domu, a gdy się na zewnątrz rozjaśnia, powtarzacie czynności, bo nie sposób odmówić takiej słonecznej pogodzie.
Nigdy nie byłem wylewny, jeśli chodzi o dzielenie się fabułą, bo wolę, aby tę chłonął czytelnik, dlatego nakreślę podstawowe informacje: bohaterem jest Snowid, syn rusałki i człowieka, który jako światowid (potrafi kroczyć po granicy światów) wędruje u boku m.in. tajemniczej Pężyrki i wiernej klaczy, Żgajki, pomagając napotkanym ludziom w wielu kwestiach (zdejmowanie klątw, likwidowanie zagrożeń w postaci bestii, czy demonów i wiele innych, nawet zdałoby się zwyczajnych problemów). Główną osią łączącą wszystkie przygody Snowida jest próba odnalezienia matki, Nawoi, która aby go chronić oddała go w ręce Wiły. I kto wie co go czeka na końcu drogi? Może pozna również swoje przeznaczenie, które utkały dla niego Rodzanice, gdy był dzieciątkiem?
Z nieco innej beczki, pozwolę sobie zauważyć, że niektórzy bookstagramerzy próbują zareklamować/wypromować (tak myślę) tytuł porównaniem Snowida do Geralta i niby super, chwytliwe i w ogóle, nawet rozumiem, ale to pójście na skróty, prosta zagrywka, która ujmuje autorowi - stawia jego Snowida w miejsce taniej podróbki, czy kalki. Krzywdzące już na wstępie, nie uważacie?
Zwłaszcza, że Snowid to ZUPEŁNIE inna persona i nic z wiedźminem go nie łączy, prócz tego, iż obie postacie są świetnie napisane i zmagają się z różnorakimi potworami (ale to chyba problem, z którym zmierzyć się muszą bohaterowie wielu wykreowanych światów fantasy, co nie?). Snowid to postać zdecydowanie inaczej radząca sobie z przeciwnościami losu, ma inne nastawienie i motywację, nie wspominając o osobowości. Jego metody zwalczania potworów również są odmienne - bliżej mu do bycia męskim odpowiednikiem wiedźmy (guślarz-zaklinacz, niekiedy uznałbym go za kogoś w rodzaju egzorcysty) niż do wprawnego wojownika.
Reasumując, opis książki „Oto opowieść, w której drzemie słowiański duch.” nie jest ani kłamstwem, ani tanim chwytem reklamowym, tutaj słowiańskość wylewa się z każdej kartki (i wcale nie czuje się natłoku informacji, wręcz przeciwnie). I jeśli chociażby szukacie tylko tego to wiecie już co dodać do swojej kolekcji.
„Kwiat Peruna” to olbrzymia książka i nie chodzi mi o ilość stron, a włożony w nią ogrom pracy (research jest na mistrzowskim poziomie) i serca. To niezwykła podróż dla czytelnika pod wieloma względami, jest tu wszystko co być powinno: ciekawe historie, postacie z krwi i kości, tajemniczy świat, bogaty bestiariusz, różnorodność gatunkowa, baśniowy i mroczny klimat, w wielu miejscach stylizowana mowa (dzięki której czuć lekkość podczas czytania i mimowolnie pojawia się uśmiech na twarzy) przez co świat przedstawiony jest niemalże namacalny. A przede wszystkim czuje się ogromny niedosyt, bo chciałoby się więcej!
Bardzo udany debiut, żeby nie powiedzieć wybitny. Warto dać szansę tej słowiańskiej baśni. I następnym książkom (bo mam nadzieję, że to nie koniec, a dopiero początek) tego autora.
Nadmienię jeszcze fakt, że z fantastyką byłem na wojennej ścieżce od wielu lat. Tak jak pokochałem poczynania Pottera jako młokos, tak po sięgnięciu kolejnej i kolejnej książki moja miłość do tego gatunku stopniowo malała, aż do takiego stopnia, że byłem pewny, iż umarła. Być może było to spowodowane złym wyborem książek, gdzieniegdzie było światełko tunelu, ale to przy „Kwiecie Peruna” motyl, czy dwa odżyły w moim brzuchu. Więc, jeżeli ktoś miał podobnie to książka Roberta Sochy może być takim remedium albo po prostu świetnym wprowadzeniem, jeżeli fantastyka jest Wam obca.
PS. Przeczytałem ją w 2 dni, a nie zdarza mi się to często (prawie w ogóle). Chłonąłem strony niczym gąbka. To chyba też o czymś świadczy. Książka bliska ideałowi.