Pieter Aspe to ponoć najbardziej popularny autor kryminałów we Flandrii, mający na swoim koncie 25 powieści. Oprócz tego, z noty wydawcy, dowiedziałam się również, że pan Aspe był trzykrotnie nominowany do nagrody im. Herculesa Poirot, którą zdobył w 2001 roku. Jeśli chodzi o jego książki, odnoszą one spore sukcesy we Francji i Włoszech, a belgijska telewizja pokusiła się nawet o sfilmowanie 10 jego powieści, z których powstał serial kryminalny. Tego roku w Polsce, nakładem wydawnictwa Videograf, ukazała się pierwsza w jego pisarskim dorobku powieść kryminalna – „Kwadrat zemsty”.
Brugia, piękne i urokliwe miasto, położone w Belgii. Dzięki swoim średniowiecznym i renesansowym zabytkom oraz sieci kanałów, zyskało przydomek „Flamandzka Wenecja”. To właśnie w tym urzekającym miejscu znalazłam się podczas lektury „Kwadratu zemsty”. Podczas nocnej służby, patrolując uliczki miasta, dwójka policjantów odkrywa, że ktoś dokonał włamania do sklepu jubilerskiego Ghislaina Degroofa, syna wpływowego milionera, Ludovica Degroofa. Okazuje się, że nic nie zostało skradziona, jednak cała kolekcja biżuterii została rozpuszczona w wodzie królewskiej. Naczelnik policji powierza śledztwo komisarzowi Pieterowi Van Inowi, dając mu delikatnie do zrozumienia, że nie jest konieczne, aby sprawca został złapany, a Ludovicowi Degroofowi zależy szczególnie na tym, aby zachować jak największą dyskrecję w czasie śledztwa. Dlaczego Degroof nie chce by o całym zajściu dowiedziała się opinia publiczna? Czy boi się, że na jaw mogą wyjść jakieś ciemne sprawy z jego przeszłości? A może chodzi tutaj tylko i wyłącznie o wojnę między politykami? O to, kto kogo pogrąży w drodze po władzę?
Dla mnie cała przyjemność z dobrego kryminału płynie z tego, że do końca nie jestem pewna kto stoi za tymi wszystkimi niecnymi czynami, jakie zostały popełnione oraz jakie były motywy tej osoby. Lubię zaskoczenia. Lubię również pomału odkrywać wszystkie elementy układanki i dopasowywać je do siebie. Tutaj niestety już praktycznie na początku książki dowiedziałam się kto odpowiada za włamaniem oraz za kolejne dramatyczne zdarzenia. Mało tego, w połowie lektury było już dla mnie jasne, co jest motywem owych przestępstw. Tylko na wyjaśnienie niektórych zagadek musiałam czekać do końcowych kart książki. Dla mnie był to główny minus tej pozycji. Brakowało mi w niej właśnie takiego nastroju tajemnicy i niewiedzy. Brakowało mi w niej zaskoczenia, niespodziewanego zwrotu akcji. Brakowało mi suspensu i tyle w tym temacie.
Pomimo tych wcześnie „odkrytych katy” lektura „Kwadratu zemsty” dostarczyła mi również pozytywnych, czytelniczych wrażeń. Wszystko dzięki świetnym bohaterom, stworzonym przez pana Aspe. Już od dłuższego czasu nie miałam okazji śledzić losów tak ciekawie nakreślonych postaci. Prawdziwi, niewyidealizowani, mający wady, nałogi. To właśnie bohaterowie, ich sposób bycia, postępowanie, dialogi między nimi sprawiły, że ta książka była ciekawa i przyjemną w odbiorze lekturą.
Kolejną gratkę, zwłaszcza dla mnie, była możliwość obserwowania śledztwa, które odbywało się na początku lat 90-tych. Mogłam dowiedzieć się jak mniej więcej w tamtym czasie wyglądały policyjne procedury, zbieranie i weryfikowanie dowodów bez dostępu do Internetu, baz danych, DNA. Taki wgląd w sprawę i porównanie tego, z tym, jak to wygląda teraz było dla mnie ciekawym doświadczeniem.
Nie owijając w bawełnę - nie znalazłam tutaj wartkiej akcji, fabuła w większym stopniu była przewidywalna, brakowało mi jakiegoś takiego mocnego akcentu, zaskoczenia. Jednak książka miała w sobie to „coś”, co sprawiło, że kolejne strony czytały się praktycznie same, a świetnie przedstawieni bohaterowie urozmaicili mi całą lekturę. Mojemu pierwszemu spotkaniu z twórczością pana Pietera Aspe nie towarzyszyły żadne czytelnicze fajerwerki, „achy i ochy”, ale myślę, że w przyszłości sięgnę po kolejne książki z komisarzem Van Inem w roli głównej. Ciekawi mnie czy i jak będzie ewoluować jego postać oraz czy autor wprowadził do swoich kolejnych książek trochę więcej zagadkowych elementów.