Już wcześniej dużo słyszałam dobrego o tym autorze. Polowałam na jego książki, jednak z marnym skutkiem. W końcu natknęłam się na świetnie zapowiadający się kryminał z seryjnym zabójcą.
Smoky Barrett była jedną z najlepszych agentek FBI w Los Angeles. No właśnie, była. Wszystko skończyło się wraz ze śmiercią jej męża Matta i córeczki Alexy. Wszystko się zmienia, kiedy Smoky otrzymuje telefon od swoich kolegów z FBI, ktoś zamordował jej najlepszą, szkolną przyjaciółkę i zostawił specjalnie przeznaczoną dla niej wiadomość. Barrett natychmiast postanawia wrócić do pracy. Po trudach przekonuje szefostwo, że jest zdolna kierować zespołem. Wraz z mijającym czasem, okazuje się, że seryjny zabójca ma na celowniku nie tylko Smoky, ale również bliskich innych członków brygady. Morderca staje się coraz bardziej pewny siebie, wysyła nagrania swoich zabójstw i podpisuje się KUBĄ JUNIOREM – pewny, iż jego przodkiem jest nigdy nieschwytany Kuba Rozpruwacz. Giną kolejne kobiety, a strach o bliskich nie może przeszkodzić agentom go pojmać.
„(…) Mogłabym im powiedzieć, że to ukrzyżowanie serca, że większość dni po jego śmierci krzyczałam bez przerwy, nawet gdy przechodziłam przez miasto z zamkniętymi ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Mogłabym im powiedzieć, że każdej nocy miewam sen o nim i co rano znów go tracę.”
Opisy zbrodni niezwykle drastyczne. Dużo krwi, okrucieństwo mordercy i wyrafinowana gra, jaką prowadzi z agentami. Jednak… jest to jednak. Nie mogę zrozumieć, jak na pozór inteligentni ludzie, z dyplomami i dużym doświadczeniem „nie prześwietlili” tę JEDNĄ OSOBĘ. O tę ów OSOBĘ mi się rozchodzi. Bo od samego początku go podejrzewałam i tylko czekałam, aż ta niewydarzona bohaterka Smoky-poki weźmie się za robotę. Na co czekasz, kobieto?– darłam się do niej w duchu – przecież to oczywiste, to mógł być, tylko on! Ona ślepa, bardziej zainteresowana nowym romansem (tylko po kiego grzyba te gadki, że nigdy już nikogo nie pokocha, skoro byle jaki goguś, a ta rzuca się mu na owłosioną szyję!), ci niby profesjonaliści, też nie lepsi. Bo jest coś takiego, jak dobra, choć żmudna policyjna robota, a ci agenci od siedmiu boleści, pewnie uważający się za SIÓDMY CUD ŚWIATA, byli na to za dobrzy! Kpina! Lenistwo wychodziło z ich szytych na miarę garniakach, więc mogą sobie darować!
Więc tak, czuję się oszukana, że profesjonaliści okazali się partaczami, a zagadka była tak diabelnie łatwa. Bo pan McFadyen potrafi pisać. I to bardzo dobrze. Emocjonująca, pochłaniająca i momentami zabawna (poród Smoky). Bohaterowie wkurzający do reszty. Jednak mogę to znieść, naprawdę. Bo powieść „Cień bestii” jest jedną z najlepiej napisanych książek. Dobrze zarysowane postacie pod względem psychologicznym i zabójca w oczywisty, choć chory sposób zbyt inteligentny na tych żółtodziobów!
„Nie mówi nic i ja też milknę. Wpatrujemy się w siebie bez słowa, pozwalając łzom toczyć się po naszych policzkach. Po to właśnie są. To przejaw krwawiącej duszy.”