Na początku nieco poironizuję, puszczając oko do pewnej grupy fanów horroru. Wiecie, że autor serii Ulica Strachu nie jest tak po prostu marką samą w sobie, czyli R.L.Stinem? To tak naprawdę, a o czym informuje nas wydawnictwo, Stephen King literatury młodzieżowej. Ja rozumiem, że marketing, ale są pewne granice, naprawdę.
Mam także uwagę do osób, które oglądały już filmy inspirowane serią Ulica Strachu na Netflixie i oczekują, że w Zabójczych grach znajdą równie dużo krwi, fucków i trochę seksowania. Otóż nie, nie ma tutaj nawet ociupinki filmowej brutalności, trup nie ściele się gęsto, a bohaterowie co najwyżej obdarowują się nieśmiałymi pocałunkami. Stine to pisarz świadomy tego do jakiej grupy docelowej skierowana jest jego powieść, więc zamiast urządzać w niej regularną jatkę, postawił na straszenie dusznym klimatem i zalążkiem tajemnicy. Nie oznacza, to oczywiście, że zabrakło w niej ponurych wątków i szokujących momentów, ale na pewno nie jest to krwawy ani bestialski horror.
Zabójcze gry zaczynają się dosyć niewinnie. Niezbyt popularna w szkole Rachel od lat podkochuje się bogatym i nieco ekscentrycznym Brendanie, więc wyobraźcie sobie, jaką burzę emocji odczuwa, gdy obiekt jej westchnień zaprasza ją na swoją osiemnastkę. I to nie byle gdzie, bo do posiadłości należącej od kilku pokoleń do jego rodziny, na pobliskiej wyspie (na której oczywiście nie ma zasięgu). Były chłopak Rachel i jej przyjaciółka próbują przekonać ją, żeby odmówiła, bo nad Fearami podobno ciąży klątwa. Zresztą nie tylko oni nie chcą by się tam pojawiła: w ramach ostrzeżenia, dziewczyna znajduje bowiem w swoim łóżku truchło szczura. Czy coś jednak może przekonać/powstrzymać zakochaną nastolatkę przed pójściem na imprezę?
Na miejscu zaczynają dziać się dziwne i niepokojące rzeczy np. kapitan statku ma wypadek, służba zachowuje się podejrzanie, a Rachel odkrywa, że inne dziewczyny również znalazły w łóżkach martwe zwierzęta. Młodzież, jak to młodzież, przechodzi nad tymi rewelacjami do porządku dziennego w pięć minut i niewiele myśląc, godzi się na to by wziąć udział w grach, które na wieczór przygotował dla nich gospodarz. Gdy orientują się, że zostali uwikłani w morderczy plan i grozi im niebezpieczeństwo, jest już oczywiście za późno na ucieczkę.
Zabójcze gry czyta się dobrze, nawet bardzo. Nie da się jednak nie zauważyć, że druga część powieści nie dorównuje pierwszej. Początek trzyma w napięciu i intryguje, potem, gdy następuje zwrot akcji – który, nie będę ukrywać, może niektórych rozczarować, bo to jednak nie jest młodsza wersja Wyspy Harpera ani Zabawy w pochowanego – czar niepokoju pryska. Podczas lektury trzeba być jednak świadomym, do kogo ta książka jest skierowana. To co dorosłym może wydać się naiwne i na siłę „podgrzewane”, jest dobrym wyciszeniem akcji dla dwunastolatka (wiek zależy oczywiście od wrażliwości dziecka), którego dopiero wprowadza się w arkana horroru i gatunkowych schematów, w których to bohaterowie przecież rzadko kiedy kierują się logiką i są raczej pozbawieni instynktu samozachowawczego.
Jak dla mnie „Zabójcze gry” były przyjemną lekturą (taką na jeden, jesienny, wieczór), która przeniosła mnie w czasie do chwil, w których zaczynałam rozumieć, że lubię dreszczyk i strach. Te kilka epok temu, na pewno nie chwytałabym się za głowę, widząc jakie decyzje podejmują bohaterowie i na pewno nie krzyczałabym na Rachel: Dziewczyno, zapomnij o tej kurtce!! – nie będę więc i dziś marudzić.
* W 1989 Stine stworzył serię „Ulica Strachu”, która liczy ponad pięćdziesiąt części i została okrzyknięta najlepiej sprzedającą się serią YA w historii. Kilka lat temu ukazało się sześć nowych tytułów, z których trzy niedawno zostały wydane przez Wydawnictwo Media Rodzina: Dziewczyna znikąd, Zabójcze gry, Kill znaczy zabić.