Nie bardzo wiedziałam, czego mogę spodziewać się po książce „Hyperversum” Cecilii Randall. Jedno, co było dla mnie pewne, to fakt, iż autorka książki jest osobą piszącą bestsellery dla młodzieży, a „Hyperversum”, to jej literacki debiut przypadający we Włoszech na 2006 rok. Debiut, natychmiast doceniony, bo nagrodzony w kategorii „Proza dla młodzieży” nagrodą literacką Premio Letterario Nazionale Insula Romana.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, to gabaryty książki. 750 stron! Może to nieco przerazić czytelnika, zwłaszcza młodego, nieprzyzwyczajonego do czytania książek, szczególnie tych długich. Jednak sięgnąć po tę pozycję warto. Uwagę przykuwa również okładka zaprojektowana przez Dorotheę Bylicę, która stylizowana jest zarówno na okładkę gry, jak i średniowiecznego obrazu. Ku mojemu niemałemu zdziwieniu przedstawia troje głównych bohaterów książki, z pominięciem Martina, najmłodszego bohatera książki.
Pomimo dużej objętości, powieść czyta się niezwykle szybko. Duży na to wpływ ma sama jej budowa: książka podzielona została na cztery części, te zaś na rozdziały.
A jest to lektura niezwykle wciągająca i pasjonująca.
Mamy w niej do czynienia z czwórką głównych bohaterów: Ianem Maayrkasem, doktorantem historii średniowiecznej, w Hyperversum odgrywającym rolę rycerza, braćmi: 22-letnim Danielem, studentem fizyki i 13-letnim Martinem Freelandem oraz Jodie Carson, dziewczyną Daniela, studentką medycyny. Martin w Hyperversum odgrywa rolę pazia, Daniel złodzieja, zaś Jodie damy dworu, a zarazem córki bogatego kupca. Dlaczego jest to istotne? Z uwagi na to, iż już niebawem role przez nich tylko odgrywane staną się rolami ich życia, a umiejętności wyuczone w grze będą niezbędne, by przetrwać w obcym i wrogim świecie.
Istotną kwestią jest zadanie pytania: czym jest tytułowe „Hyperversum”. Odpowiedź na nie brzmi: to ulubiona gra komputerowa wymienionej już czwórki bohaterów, rozgrywająca się w średniowiecznej Francji. To wciągające RPG, które pozwala jej uczestnikom niejako wejść w skórę odgrywanych postaci, dzięki wykorzystaniu nowoczesnej technologii w formie wizjerów 3D, mikrofonów, specjalnych okularów etc. Dzięki temu uczestnik gry ma szansę utożsamić się w pełni z odgrywaną przez siebie postacią.
Początek przygody dla czwórki, a właściwie szóstki bohaterów, rozpoczyna się jak u Hitchcocka, od istnego trzęsienia ziemi. Podczas wspólnego prowadzenia rozgrywki w Hyperversum, prawdopodobnie w wyniku awarii gry, Ian, Martin, Jodie, Daniel oraz Donna i Carl zostają przeniesieni w czasie i przestrzeni do Flandrii 1214 roku, na krótko przed słynną bitwą pod Bouvines. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie jest to świat wirtualny, a rzeczywisty.
Już od samego początku przyjaciele borykają się z poważnymi niebezpieczeństwami. Pierwsze wynika ze świadomości rozdzielenia się z Donną i Carlem, których losy przez długi czas są nieznane pozostałej czwórce. Drugie, z faktu nieznajomości języka francuskiego (tylko Ian potrafi posługiwać się tym językiem), trzecie z nieznajomości epoki, panującej w niej kultury, zasad etc. Najlepiej przystosowany do życia w średniowiecznej Flandrii jest Ian, na którego barkach spocznie obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa pozostałym towarzyszom. Dzięki niesamowitym splotom okoliczności, a także cechom charakteru godnym rycerza, Ian wywiąże się z tych zobowiązań obronną ręką, narażając jednak wielokrotnie zarówno swoje zdrowie, jak i życie, w imię przyjaźni, braterstwa, miłości.
Choć motyw przeniesienia w czasie nie jest ani w literaturze, ani w filmie niczym nowym (patrz m.in. „Jankes na dworze króla Artura” Marka Twaina), jednak książka godna jest polecenia i uważnego przeczytania.
Podobnie jak gra Hyperversum przenosi bohaterów w fascynujący, nieznany im świat, tak Cecilia Randall zamyka czytelników na kilka ładnych godzin w świecie, który urzeka, fascynuje, przeraża i wzrusza. Powieść wręcz hipnotyzuje, powodując, że nie można się od niej oderwać. Bo jest w niej dosłownie wszystko. Spiski i intrygi możnych średniowiecza, ciekawie zarysowane sylwetki bohaterów – zarówno tych fikcyjnych, jak i autentycznych (hrabia Guillaume de Ponthieu, król Filip August), jest miłość i nienawiść – Ian odnajdzie w średniowiecznej Francji spełnienie swoich marzeń i ideałów w osobie Isabeau, jak i spotka śmiertelnego wroga, który będzie próbował się na nim zemścić nawet po własnej śmierci! (szeryf Jerome Derangale). Do tego wszystkiego dodać należy ciekawy zabieg pisarski, sprytnie wymyśloną histori: Ian w obronie swojej ukochanej Isabeau zabija jedną z kluczowych postaci – Jeana de Ponthieu, przejmując w następstwie jego tożsamość, na rozkaz samego króla i brata zamordowanego.
Jakie losy czekają bohaterów, czy uda im się wrócić do własnej epoki i jakie podejmą wybory, tego wszystkiego można dowiedzieć się z lektury książki. Jak również tego, czy wszyscy zwycięsko przejdą tę niesamowitą próbę i okażą się bohaterami. A może któraś z postaci okaże się zwykłym tchórzem...
Zakończenie książki daje obietnicę, że przygoda z „Hyperversum” ma swoją kontynuację. Z pozyskanych przeze mnie informacji wynika, że Cecilia Randall ku radości rzeszy czytelników (w tym i mojej osoby) opisała dalsze losy bohaterów tej niezwykłej powieści historyczno-fantastycznej. Mam nadzieję, że już wkrótce "Il Cavaliere del Tempo" (Rycerz Czasu) będzie mógł znaleźć się na mojej półce, bo z nieskrywaną przyjemnością śledzić będę dalsze losy Iana i jego towarzyszy.
Na zakończenie chciałam wyrazić swoją ogromną wdzięczność Wydawnictwu Esprit, które przekazało na moje ręce egzemplarz recenzencki książki, dając mi możliwość zapoznania się z „Hyperversum”, jak również obdarzając mnie sporą dozą zaufania. Serdecznie dziękuję Wydawnictwu za pomoc w realizacji mojej pasji!