Z autorką, niejaką Tess Gerritsen miałam już styczność nie raz i nie dwa. Kiedy swego czasu rozpoczęłam przygodę z jej serią o dwóch przyjaciółkach: Jane Rizzoli i Maura Isles to miałam wrażenie, że każdy kolejny tom jest jeszcze lepszy od poprzedniego. Usłyszawszy, że wydała ona kolejny swój tytuł nie mogłam się doczekać momentu, kiedy będę miała okazję, aby ją przeczytać. Nie zniechęciły mnie nawet niepochlebne opinie na jego temat, po prostu wierzyłam w to, iż Tess Gerritsen pisze zawsze coś dobrego. Jakże się pomyliłam...
„Kształt nocy” to miał być mroczny thriller, wywołujący na plecach ciarki. Miał trzymać w napięciu. Wreszcie miał przestrzegać czytelników przed tym, gdzie czasem się oni postanowią ukryć. Czy faktycznie tak było? Otóż niekoniecznie. Autorka miała dość oklepany pomysł na fabułę, bowiem już często spotykanym motywem jest wyjazd na jakieś odludzie, do obcego domu i tam próbować zapomnieć o tym, co nas spotkało. A to, że z czasem zaczynają dziać się dziwne rzeczy? No cóż, życie. Ava wyjeżdża do starego domu, zwanego Strażnicą Brodiego, w którym kiedyś mieszkał kapitan, a którego pochłonęły fale morze. Z początku nic się nie dzieje, kobieta powoli się aklimatyzuje i próbuje oddać się swojej pracy, stanowiącej jednocześnie jej pasję – czyli napisaniu kolejnej książki kucharskiej. Pewnej nocy odwiedza ją jednak przystojny brunet, który zawrócił w głowie już nie jednej kobiecie... Jak on się jednak znalazł wśród żywych, skoro umarł 150 lat temu? Z początku książka ta miała swój oryginalny potencjał, powoli wciągała w swoją fabułę, zaznajamiała czytelnika z poszczególnymi postaciami, pozwalając określić, czy kogoś lubimy czy jednak nie. Gdzieś po trzydziestu czy czterdziestu stronach zaczyna się robić coraz dziwniej, zaś kulminacja następuję... w momencie, kiedy główna bohaterka jest wykorzystywana seksualnie przez ducha. No ludzie, nigdy jeszcze nie czytałam książki z podobnym chociaż motywem. Jak dla mnie było to niesmaczne i dosyć chore. I odczucia tego nie poprawia nawet fakt, iż na koniec wszystko się wyjaśnia. Niesmak pozostanie na dłużej. Autorka jak zwykle ma dar prowadzenia fabuły w lekkim stylu, więc całość czyta się naprawdę szybko. Ale efekt ten psuje to, iż autorka postanowiła tym razem wypowiadać się w pierwszej osobie, ale czasu teraźniejszego. Zdecydowanie książki w takiej formie czy stylu czytuje mi się jakoś ciężej i gorzej. Kolejnym minusem, chociaż już nie z winy samej Tess Gerritsen a wydawcy, jest wielkość czcionki, która okazała się bardzo mikroskopijna. Przez to wzrok mój dość szybko się męczył i miałam wtedy ochotę odłożyć książkę na bok, a zacząć czytać coś innego. Irytującym błędem było jak dla mnie również spolszczanie nazwy rasy kota głównej bohaterki. Nazwa brzmi Maine Coon i tylko w takiej formie brzmi dobrze, a jakieś majkuny i tym podobne wyrazy. Należy sobie raz na zawsze zapamiętać, iż są takie nazwy (traktowane niczym nazwy własne), które dobrze brzmią tylko i wyłącznie w oryginale. Ogólnie pomysł na fabułę miał swój potencjał, tylko niestety, ale z wykonaniem wyszło już nieco gorzej. Mam nawet wrażenie, jakby autorka przez chwilę chociaż nie zastanowiła się nad tym, w jaki sposób tytuł ten zostanie odebrany przez jej czytelników. I niestety, ale stawiając sobie wysoko poprzeczkę dzięki serii o dwóch przyjaciółkach, rozwiązujących przeróżne śledztwa, tutaj podała coś o wiele gorszego. Nie jestem w stanie „Kształtu nocy” nikomu szczerze polecić, bowiem sama mam na jej temat mieszane uczucia. Mogę tylko napisać, że każdy z was na własnej skórze musi się przekonać, czy akurat ten tytuł jest właśnie dla niego stworzony. Jedno mogę z łatwością przyznać – tematyka jest dość specyficzna miejscami i po przeczytaniu innych tytułów autorki, nie spodziewałam się, że będzie ona w stanie wymyślić coś tak pokręconego...