Kiedy kilka lat temu moja siostra była dłuższy czas za Oceanem, znając nasze zamiłowanie do książek, poleciła właśnie książkę Sendaka. Znaczna część pewnego listu była o niej, fascynacji jej amerykańskich podopiecznych tą lekturą, czytaniu jej tam i z powrotem, recytowaniu tekstu przez dorosłych i maluchy z pamięci. W międzyczasie dostaliśmy oryginał, ciocia przetłumaczyła dla prywatnych potrzeb tę historię - a teraz się bardzo cieszę, że w końcu jest dostępna - dla wszystkich.
Z perspektywy czasu stwierdzam, że to najważniejsza książka z półki moich dzieci - dla mnie - i dla moich dwóch synów - choć oni w tej chwili nie zdają sobie z tego sprawy. Książka o trudnym niekiedy dzieciństwie - z jednej strony beztroskim - bo przecież dzikie zabawy Maxa takie właśnie są. Bieganie z widelcem po domu w stroju wilka i terroryzowanie psa, zabawy z młotkiem, bałaganienie - kto by się przejmował uczuciami biednego zwierzaka albo mamy, nie mówiąc o wymęczonym miśku. Grunt to zabawa. Z drugiej strony relacje z dzieckiem - zwłaszcza z chłopcem/ami często nie są łatwe. Reakcją książkowej mamy na naganne zachowanie syna jest odesłanie chłopca do pokoju bez kolacji. Wyczuwa się jak z ilustracji zioną złość, nienawiść. I wtedy w pokoju Maxa zaczyna rosnąć las, przypływa łódka, która zabiera chłopca przez ocean do krainy gdzie mieszkają dzikie stwory. Tam zostaje królem, może robić co mu się podoba. Ale przychodzi dzień, kiedy Max zaczyna odczuwać tęsknotę za domem, w którym jest ktoś, kto "kocha go ponad wszystko". Max wraca znów przez ocean, a w jego pokoju czeka na niego ciepła kolacja.
Ta książka w znakomity sposób pokazuje chłopięcy świat, mówi o potrzebach i tęsknotach małych mężczyzn. Każdy z nich tak naprawdę musi udać się kiedyś w taką właśnie nieznaną podróż, podczas której nabierze doświadczenia, pozna bardziej siebie, wsłucha się w swoje wnętrze i zrozumie co tak naprawdę jest dla niego ważne. Droga do stania się prawdziwym mężczyzną wcale nie jest łatwa. W małych organizmach muszą zajść niesamowite zmiany: na płaszczyźnie emocjonalnej, duchowej, biologicznej. A podroż ta - jak się okazuje, wiedzie przez burze i oceany, jest pełna niebezpieczeństw i niepewności.
Chciałabym zwrócić uwagę na postawę matki, której niby w książce nie ma, ale tak naprawdę ... wszędzie jej pełno: wysłanie chłopca do pokoju (zwróćcie uwagę - prawie pustego - to jest dopiero pole do wyobraźni - i Max korzysta z tego pełnymi garściami), powoduje, że chłopiec ma możliwość przeniesienia się do obcej krainy bez najbliższych. To doświadczenie nie wywołuje w nim ani poczucia szczęścia ani wolności. Jeśli takowe się pojawia to tylko na chwilę. Jest ułudne, daje pozorną satysfakcję. Pojawiają się za to wewnętrzny smutek i nostalgia. Przychodzi moment, że chłopiec jest gotowy na powrót do rzeczywistości, gdzie są miłość, wsparcie i bezpieczeństwo. Mama w końcu nie narzuca się - pozwala na oddalenie się dziecku, daje mu czas na zrozumienie swojego postępowania i wyciszenie. Ciepłe jedzenie na końcu ukazuje, że mama myśli, czuwa, jest cały czas i wybacza.
Absolutnie nie bójcie się dzikich stworów, które pojawiają się w tytule. Skoro zaprzyjaźnił się z nimi Max, to i naszym młodszym dzieciom nie zrobią krzywdy. Te ilustracje to klasyka. Znane są w wielu krajach od lata (np. w Niemczech od 1967r.) i wszędzie budzą zachwyt. Moja radość z powodu tej książki naprawdę jest wielka:)
Książka została wydana po raz pierwszy w 1963r. Mimo swoich ponad 50 lat jest to książka PONADCZASOWA!
Wiek 4+