Nie pamiętam już dokładnie, czym przekonał mnie do siebie „Książę i kat”. Na pewno odegrała tutaj swoją rolę okładka. Król w koronie, zamek, mężczyzna na koniu z rozwiewaną przez wiatr peleryną, a do tego drobne zdobienia. Do tego opis z tylnej okładki i informacje o młodym księciu, który ma zasiąść na tronie upadającego powoli kraju. Skusiła mnie wizja zagłębienia się w dworskie intrygi i skandale. Przeżycia przygody godnej królewskiej rodziny. Poznania problemów, z jakimi przyjdzie się zmierzyć przyszłemu monarsze. Tak zaczęła się moja wizyta w Jogluarii.
Hal – królewski dziedzic – to człowiek, który nie cieszy się zbyt dobrą opinią. Za sprawą licznych plotek, które przywarły do niego na dobre, nikt spośród dworzan nie ma ochoty na przebywanie w jego towarzystwie i zacieśnianie znajomości. Aktualnie zasiadający na tronie król Albert VI, z nieskrywaną satysfakcją i niesamowitą wręcz konsekwencją, troszczy się o to, by nikt i nigdy nie zapomniał o tym, jak bardzo książę nie nadaje się do swej przyszłej roli. Sytuacja zaczyna się jednak odmieniać, kiedy władca zaczyna poszukiwana nowego barda, a na zamek przybywa Julian Sweeney.
Zadziwiające jest, jak wiele spośród aktualnych problemów społecznych i kulturowych, znalazło swój wydźwięk w powieści Joanny Sałajczyk. Kto by pomyślał, że królewski dwór w tak doskonały sposób może posłużyć jako scena dla wydarzeń, z jakimi przychodzi się mierzyć realnym osobom, które spotykamy każdego dnia.
Na początku warto zwrócić uwagę na wspomniane już wcześniej plotki. Słowa o zadziwiającej mocy. W niektórych przypadkach można ją nawet nazwać mocą sprawczą. Bo jak inaczej określić to, że dzięki nim powstaje zupełnie nowy człowiek? Rzucona mimochodem pogłoska, która śmiercią naturalną umrze gdzieś w trakcie dalszej rozmowy, to coś zupełnie innego. Tutaj mamy do czynienia z wynaturzeniami, które oblepiają osobę księcia i nie pozwalają się od siebie uwolnić. Czynią z niego człowieka bez honoru, bez umiaru w piciu alkoholu, bez szacunku do swej rodziny oraz funkcji społecznej. Człowieka, który nie zasługuje na czas i uwagę innych, a raczej na ich pogardę. Tak właśnie się dzieje. Większość ludzi zamieszkujących Jogluarię twierdzi, że Hal to osoba, która wymyka się wieczorami z zamku, by upijać się na umór. Później, z ledwością, wracać do swej komnaty lub spędzać noc w burdelach. Niektóre zachowania księcia prowokują do wyciągania takich wniosków, to prawda. Jednak nikt tak naprawdę nie przejawia chęci, żeby dowiedzieć się, czy tak wygląda prawda.
Sam król Albert także pieczołowicie pracuje nad tym, żeby nikt nie wątpił w krążące dookoła plotki. Wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, by dopiec swemu dziedzicowi. Wykorzystuje swoją pozycję, żeby jak najbardziej uprzykrzyć Halowi życie. Robi to w przemyślany sposób. Tak, by o wszystkim dowiedziała się jak największa ilość osób postronnych i dzięki temu, podburzać autorytet księcia. Skąd ta zawiść? To sposób na odreagowanie i wyzwolenia nagromadzonych przez lata złych emocji. Odsunięty od tronu przez swego ojca, pomimo przysługującego mu do tego pierwszeństwa, Albert powoli wypełnia się poczuciem niesprawiedliwości, zawiedzionymi nadziejami, złością na swą rodzinę, nienawiścią do wszystkiego, co go otacza. Będąc już zgorzkniałym starcem, za swój cel obrał utrudnianie startu młodemu dziedzicowi. Jeśli on nie miał łatwo, to nikt nie ma prawa tak mieć. To idealny przykład tego, jak to, co dzieje się w czasie naszej młodości, rzutuje na nasze dalsze życie.
Jednak to nie złośliwości ze strony Alberta, ani uciążliwe plotki były największym problemem Hala. Tym, z czym bezustannie się zmagał, była samotność. Bez ludzi, z którymi mógłby dzielić swe smutki i radości, czuł się jak uwięziony pośród zamkowych murów. Dlatego uciekał. Szukał czegoś, co przyniesie mu choćby chwilowe ukojenie. Odciągnie strapiony umysł od rozmyślań, co byłoby, gdyby urodził się gdzieś indziej. Nie jako następca tronu. Pragnął wolności w kwestii wyborów związanych z jego życiem. Wiedział jednak, że konwenanse i tradycja to kwestie, które stanowią nieprzekraczalną dla niego granicę. Ciągłe i niezaspokojone pragnienie bliskości i zrozumienia to problem, z którym ludzie zmagają się każdego dnia. Jako istoty stadne, potrzebujemy do osiągnięcia stanu szczęśliwości ludzi. Przebywania w ich towarzystwie. Uczucia, że coś dla kogoś znaczymy, że jesteśmy ważni. Że jesteśmy wartością samą w sobie.
Właśnie takiej zwyczajnej i całkowitej akceptacji często potrzebują osoby o odmiennej orientacji seksualnej i tak jest w przypadku Hala. Ludzie, którzy wiedzą o jego homoseksualizmie, unikają z nim kontaktu. Traktują go jak kogoś gorszego, innego, w jakimś dziwnym sensie „nieodpowiedniego”. Odmienność budzi strach i w niektórych przypadkach stawia bariery, których wielu nie jest w stanie pokonać. „Książę i kat” uświadamia czytelników, że nie trzeba się bać. Wręcz przeciwnie, należy podejść, zapytać, poznać, obdarzyć uśmiechem. Poza wszelkimi preferencjami – bez względu, czy dotyczą one sfery seksualnej, czy choćby kulinariów – jesteśmy po prostu ludźmi. Mamy uczucia, dobre i złe dni. Mamy rodziny i znajomych. Chcemy się bawić i uśmiechać, a czasami wypłakać na czyimś ramieniu. Dopóki nikt nie zmusza innych osób do robienia czegoś wbrew ich woli, to wszystko jest w najlepszym porządku. Dlaczego ktoś miałby nie zasługiwać na szczęście i miłość? W końcu to ona nadaje życiu sens, daje radość, motywuje do działania.
„Książę i kat” jest książką, którą czyta się bardzo sprawnie i szybko. Prosty język, liczne dialogi, humor i aktualna tematyka, składają się na powieść, która idealnie sprawdzi się jako lektura dla młodzieży. Trudno mi jednak stwierdzić, jak ta sprawa wygląda w sytuacji, kiedy czytelnikiem jest osoba dorosła. Utwór Joanny Sałajczyk jest dość przewidywalny, dlatego może zawieść wymagającego książkoholika. Jednak najlepiej będzie wyrobić sobie własną opinię na ten temat. Zatem – do lektury!
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.