Bohaterów poznajemy, kiedy przebywają w obozie w Sennelager, razem z nimi jesteśmy świadkami brutalności i okrucieństwa, z jakim traktowani są nowi rekruci. Do karnego batalionu numer 999 brani są ludzie wyjęci spod prawa, mordercy, pedofile, złodzieje, czy też przeciwnicy polityczni, którzy powinni zostać rozstrzelani albo odsiadywać wyroki w więzieniu, jednak w zamian za to zaoferowano im służbę wojskową, która pozwoli im odkupić dawne winy.
Wkrótce potem razem ze Svenem, Portą, Starym, Legionistą i Małym wyruszamy na front, by walczyć z Rosjanami. Dalej akcja toczy się już szybko. Każdego dnia towarzyszą nam huki eksplozji, odgłosy strzelanin, jęki rannych i wrzaski żywych. Zawierucha wojenna rzuci nas w końcu na tereny Polski, gdzie będziemy świadkami walk powstańców w Warszawie.
Postanowiłam napisać wstęp w formie „my”, gdyż może to pomoże mi uzmysłowić Wam, jak ogromną siłę oddziaływania ma na czytelnika ta powieść. Czytając ją, miałam wrażenie, jakbym sama brała udział we wszystkich zawartych w niej wydarzeniach. Ta książka wręcz powala na kolana swoją autentycznością, świetną kreacja bohaterów, czy też dokładnymi opisami. Daje się odczuć fakt, że jej autor brał udział w wojnie i opisuje częściowo także swoje doświadczenia.
„Do rzeczywistości przywołał mnie dopiero wybuch pocisku. Teren wokół nas był wypełniony dymem i panicznie biegającymi ludźmi z miskami w rękach.
- No i, w pizdu, po kolacji – stwierdził wściekły Porta.
Jakiś przypadkowy pocisk wylądował na środku skwerku. Kucharz leżał rozerwany na kawałki. Ale co tam on, znikło bouillabaisse*. Patrzyliśmy z przerażeniem pod nogi. Gęsta lepka ciecz z rybną wkładką płynęła obok nas do studzienki ściekowej. „
*bouillabaisse – zupa rybna
W powieści bardzo szokował mnie fakt, jak nisko na wojnie ceniono ludzkie życie. Dowódcy bezmyślnie posyłali na śmierć w z góry przegranej bitwie kolejne kompanie. Jeńcy i ranni byli bezlitośnie zabijani, mordowano całe setki niewinnych cywilów, przeważnie kobiety, dzieci i starców. Dla prostego żołnierza najważniejsze było tylko przetrwanie i zaspokojenie własnych potrzeb, a dobroć i pomoc innym właściwie znikały ze sceny.
Podczas czytania powieść wydawała mi się miejscami dość chaotyczna np. w jednym rozdziale zagubiony Sven dostał kulkę w kark i nie pomógł mu żaden lekarz, a w następnym już jest razem z przyjaciółmi i nie ma mowy o żadnej ranie. W tym momencie czułam się tak, jakby ktoś wyciął z książki cały rozdział. Innym razem, bohaterowie poznają dwójkę Polaków, którzy przez jakiś czas towarzyszą im w drodze, a potem nagle znikają i nie wiadomo, co się z nimi stało. Takich sytuacji jest więcej – wprowadzeni zostają jacyś epizodyczni bohaterowie, po czym bez słowa wyparowują. Nigdy nie mogłam się też doliczyć, ile osób było w kompanii Svena, bo jak wychodzili na akcję, to wydawało się na przykład, że idą w piątkę, a potem niespodziewanie odzywał się ktoś, o kim myślałam, że go tam nie ma…
Myślę, że takie prowadzenie narracji wynika z tego, o czym już wcześniej wspomniałam, że dla opowiadającego całą historię Svena po prostu takie drobiazgi nie były wystarczająco ważne i możliwe, że będąc na wojnie wcale nie zwracał na nie uwagi. A to tylko pokazuje, jak bardzo wojna może uniewrażliwić człowieka na los będących obok ludzi…
„Królestwo piekieł. Powstanie Warszawskie” to zdecydowanie jedna z lepszych powieści wojennych, jakie zdarzyło mi się przeczytać, nie ma w niej koloryzowania, bezsensownej odwagi, czy bohaterstwa, jest tylko brutalna walka o przetrwanie i nadzieja na rychły koniec wojny i powrót do domu. Książka zdecydowanie jest godna polecenia, po prostu trzeba ją przeczytać.