Wygląda na to, że baśnie na dobre zagościły na rynku książek. Całkiem niedawno wychwalałam "Cinder" za swobodne nawiązanie do bajki o Kopciuszku, które wypadło nadzwyczaj dobrze i przede wszystkim oryginalnie. Dzisiaj mam za sobą kolejną baśniową powieść od Egmonta, przepięknie wydane "Królestwo łabędzi" Zoe Marriott, którego okładka zaczarowała mnie od pierwszego wejrzenia swoim niebanalnym wyglądem. Czy z treścią książki było podobnie?
Potrzeba nie lada odwagi, by zdobyć się na nawiązanie do znanej bajki o dzikich łabędziach, bo literacki sukces od kompletnej klapy dzieli tutaj niezwykle cienka linia. Trudno bowiem w dzisiejszych czasach napisać coś, co dla potencjalnego czytelnika wyglądać będzie jak odgrzewany kotlet lub - co gorsza - kiepki plagiat. Zoe Marriot celowo unowocześniła znaną wszystkim dzieciom opowieść, a przy tym sprawiła, że jako odbiorca ani przez chwilę nie miałam poczucia, że pomysł jest wtórny i niewart świeczki. Owszem, "Królestwo łabędzi" bazuje na czymś, co dobrze znamy, ale jest też na tyle odmienną, ciekawą historią, że czyta się ją z ogromną przyjemnością i zaangażowaniem, na które bez wątpienia zasługuje.
Aleksandra jest córką władcy Farlandu, dla którego nie jest powodem do dumy, lecz kulą u nogi. Uważana za brzydką dziwaczkę ze skłonnościami do czarów, nie jest odpowiednią kandydatką na żonę dla jakiegokolwiek wysoko urodzonego księcia. Jedyna nadzieja pokładana jest w trójce braci dziewczyny, którzy w przyszłości mają się przyczynić do rozwoju królestwa. Aleksandra większość czasu spędza ze swoją matką, po której odziedziczyła tajemniczy talent. Za sprawą magii potrafi ona czerpać energię z natury, a zwierzęta i rośliny zdają się jej słuchać. Dziewczyna nie przejmuje się swoim życiem dworskim i zdecydowanie bardziej woli spędzać czas na świeżym powietrzu. Jest bohaterką, która ma w sobie to coś, bo pomimo młodego wieku i momentami dziecinnego zachowania, bardzo ją polubiłam i z zapałem śledziłam jej pogmatwane losy.
Sielankę w Farlandzie psuje nagła śmierć królowej i jeszcze bardziej niespodziewany ślub króla ze znalezioną w lesie kobietą o imieniu Zella. Jest ona czarownicą, a jej jedynym celem są władza i prestiż związany z byciem żoną władcy Farlandu. Piękna kraina szybko podupada i staje się jałowa - pielęgnowana latami przez królową i Aleksandrę, teraz cierpi pod rządami Zelli. Jakby tego było mało, okrutna królowa zamienia braci królewny w łabędzie, a ją samą odsyła do ciotki, zgorzkniałej kobiety zamieszkującej ponury kraj Midlandu. Tam Aleksandra poznaje Gabriela, pięknego młodzieńca, z którym spędza czas na plaży, a także knuje plan przywrócenia braciom ludzkiej postaci i pokonania złej królowej.
Po dotarciu Aleksandry do Midlandu rozpoczęła się fascynująca przygoda, w której stawką są dobro królestwa i życie młodych królewiczów. Akcja powoli nabiera tempa, dzięki czemu stopniowo wsiąkałam w fabułę. Jak to w baśniach bywa, była ona dość przewidywalna, a dodatkowo znajomość baśni Hansa Christiana Andersena sprawiła, że wiedziałam, co mniej więcej będzie się działo dalej, ale nie odebrało mi to przyjemności czytania. Dlaczego? Otóż dlatego, że książce Zoe Marriott nieobce są tajemnice, niespodziewane zwroty akcji oraz zagadki, do których człowiek aż się pali, byle tylko je rozwiązać. Dzięki temu historia jest intrygująca, wciągająca i oryginalna. Czytając "Królestwo łabędzi", czułam się tak, jakbym sama trafiła do baśni i wraz z jej bohaterami przeżywała różne przygody. W trakcie lektury towarzyszyło mi wiele emocji i myślę, że będę ją długo wspominać chociażby ze względu na to, że potrafiła mnie sobą zainteresować.
Powieść przypadła mi do gustu jeszcze z jednego powodu. Bardzo wyraźnie widać w niej granicę między Dobrem a Złem. Walka tych sił rozgrywała się na moich oczach, dzięki czemu nie miałam ani chwili na nudę. Z lekkim uśmiechem obserwowałam też rysujący się pomiędzy Aleksandrą a Gabrielem wątek miłosny. Był to o tyle udany zabieg, że nie rzucał się zanadto w oczy i widać było jak na dłoni, że nie on ma największe znaczenie. Jest to świetne posunięcie ze strony autorki, bo świadczy to o tym, że baśniowa historia ma głębsze znaczenie i każdy z nas może inaczej je odczytać. W tym tkwi uniwersalizm "Królestwa łabędzi".
Żałuję, że książka nie była bardziej nieprzewidywalna, bo choć zdarzały mi się momenty, że ze zdziwienia opadała mi szczęka, to jednak większość wydarzeń, z zakończeniem włącznie, rozszyfrowałam bezbłędnie. Autorka zaniedbała również opisy, przez co czułam niedosyt, jeśli chodzi o świat przedstawiony. Oczywiście, nie wymagałabym tutaj opisów tolkienowskich, ale dokładniejszą wizję okolicznych krain przyjęłabym z wdzięcznością. Podobnie jak dokładniejsze opisy bohaterów, z naciskiem na historię życia Zelli.
"Królestwo łabędzi" łączy w sobie kilka chwytliwych elementów, co sprawia, że czyta się je lekko i przyjemnie. Język powieści jest idealnie dopasowany do fabuły. Dialogi są realistyczne i pozbawione sztuczności. Wydarzenia rozgrywające się w magicznych krainach są fascynujące i nie pozwalają się nudzić. Mamy do czynienia z wątkiem romantycznych, a także fantastycznym. Wszystko to sprawia, że "Królestwo łabędzi" jako mix wypada smakowicie i aż żal mi tyłek ściska, że nie będzie drugiej części tej historii. Naprawdę polecam - i tym młodszym, i tym trochę starszym czytelnikom, który tęsknią za baśniami.
Ocena: 5/6