Z ostrza noża, na krawędź żelaza.
Ostry gość. Wciąż na krawędzi. Jego droga usłana jest trupami prześladowców. Z jednej strony zabójczo skuteczny, z drugiej – po ludzku słaby. Ocali życie w starciu z bandą zakapiorów, a da się sprzedać płatnej kochance. Z twarzą poharataną bliznami. Ze zranioną duszą. Strącony na dno przez własnego ojca. Ścigany przez jego zbirów. Zabijaka z przymusu. Najemnik z konieczności.
Nazywa się Koniasz. A imię jego znaczy wędrowiec, który za wszelką cenę usiłuje zataić swoją tożsamość. Poznaliście go w dwutomowej powieści „Na ostrzu noża”. To trzecia odsłona jego dziejów.
Tuła się po świecie, w którym napisy na wielu miejscach mapy informują, że tam już tylko lwy… Póki co, niezwyciężony
Koniasz? Któż to taki i dlaczego Zamboch postanowił poświęcić mu aż 6 tomów, podzielonych jak gdyby na trzy części? Szczerze powiedziawszy, sam do końca nie wiem dlaczego ów bohater zasłużył na taką liczbę powieści odnośnie jego osoby. Dane mi było zapoznać się z pierwszym tomem jednej z nich tj. z „Krawędzią Żelaza”. Autorem, jak już wspomniałem, jest Miroslav Zamboch wydawany przez Fabrykę Słów. Po „Wylęgarni” która z perspektywy czasu wydaje się być słabszą niż na pierwszy rzut oka powieścią, liczyłem, że tym razem autora pokaże się w pełnej krasie i przedstawi nam kunszt swoich możliwości. Niestety, po raz kolejny nie potrafię dostrzec przebłysku talentu, który przyciągnąłby moją uwagę na dobrych kilka godzin.
„Krawędź żelaza” to zbiór opowiadań, prawdopodobnie ustawionych w kolejności chronologicznej, niestety zupełnie ze sobą niepowiązanych. W większości z nich Koniasz wpada w sieć intryg i jak zwykle znajduje się w najmniej odpowiednim miejscu. Niejednokrotnie zostaje „wystrychnięty na dudka”, lecz mimo wykształcenia które nabył za młodu, nie potrafi wyciągnąć logicznych wniosków. Być może to celowy zabieg, lecz dla człowieka który nieustannie ucieka przed zemstą ojca coś takiego jak logiczne myślenie powinno być sprawą nadrzędną, widać tutaj nie jest. Jeśli chodzi o oryginalność, to najwyżej punktowałbym opowiadanie pt. „Na wojennej ścieżce”, które jako jedyne wyrywa się ze schematu Koniasz – banita i moczymorda z dłonią spoczywającą na rękojeści miecza.
Kimże jest wreszcie ten Koniasz i co to w ogóle za imię? Jeżeli zaintrygowało was drugie pytanie, to odpowiedź bez najmniejszych problemów znajdziecie podczas lektury. Chciałbym się teraz skupić na samej konstrukcji bohatera, jest to tak jakby połączenie Geralta (z Sagi o Wiedźminie, Andrzeja Sapkowskiego) i Kostucha (z cyklu Inkwizytorskiego, Jacka Piekary) podzielone przez 10. Z wiedźmina posiada jedynie podobną fryzurę tyle, że włosy innego koloru i namiastkę fechtunku, z Kostucha zaś paskudną twarz i skłonność do pamiętania wielu informacji. Nie sądzę, by autor opierał swoją wizję na tych postaciach, jednakże nasunęły mi się takie skojarzenia. Koniasz sam w sobie nie jest wyjątkowo wyrazisty, mimo wielu przygód przypomina mi raczej Lorenzo Lamasa z serialu „Renegat”, niż intrygującego banitę, który w przeciwieństwie do innych typów spod ciemnej gwiazdy jest lotny w umyśle i strategii. Z drugiej strony nie jest to też żądny krwi berserker, skory jedynie do barowych bójek – ot takie wyśrodkowanie opisywanych cech.
Język powieści jest prosty, przez co łatwo przyswajalny, idealny dla niewymagającej lektury. Jak to zwykle w przypadku Fabryki Słów nie dostrzegłem żadnych literówek, a ilustracje Dominika Brońka utrzymują swój fenomenalny poziom.
Podsumowując, „Krawędź żelaza” to niewymagający zbiór opowiadań, które na swój sposób potrafią przyciągnąć uwagę czytelnika. Niestety brakuje w nich polotu, nawet jeśli stwierdzimy, że utrudniają to ramy czasowe, to nieograniczony świat daje mnóstwo możliwości co autor zademonstrował w opowiadaniach „Na wojennej ścieżce” i „Łowcy nagród”. W chwili obecnej polecam przede wszystkim dla zwolenników mordobicia i wiecznie splamionego krwią ostrza miecza.
[wcześniej opublikowano na:
http://maestermaks.wordpress.com/]