Spójrzmy prawdzie w oczy, po książkę z kategorii romans nie sięga się po to, żeby zachwycać się wyszukanym warsztatem literackim autorki. Chodzi o intensywne emocje, wartką fabułę oraz nietypowo sparowane związki. Czyli o to, czego się w życiu raczej unika. Jednak ten gatunek powoli zatraca ostatnie resztki oryginalności, a każda kolejna książka jest bardziej wtórna od poprzedniej. Niestety „Niegrzeczny prezes” to najlepszy przykład tej tendencji.
Biurowy galimatias
Fabuła tej powieści nie zaczyna się źle, tylko strasznie typowo. Lena ma za sobą trudny rozwód. Całą swoją energię przekłada na pracę i parcie się w górę po szczebelkach kariery. Teraz czeka ją ważne wydarzenie, w firmie zostanie przedstawiony nowy prezes. Wszyscy mówią, że to niezłe ciacho, ale kobieta nie ma czasu sprawdzić jegomościa w internecie. Oczywiście spieszy się jak może na spotkanie, jednak ktoś oblewa ją kawą. Po garści soczystych przekleństw dociera na miejsce, gdzie w krótkich słowach (których nie powstydziłby się żaden szewc) opowiada koleżance o swojej „przygodzie”. Wtedy na scenę wkracza nowy prezes, który okazuje się owym polewaczem kawy. Wszystkie inwektywy na swój temat słyszał i nie zamierza ich zapominać. Jednak ta nienawiść szybko zmienia się w... zgadnijcie co. Oczywiście zwierzęcy magnetyzm. Czy uda im się nawiązać coś więcej niż romans? I czy przypadkiem Lena nie ryzykuje zbyt wiele?
Klisza na kliszy
Nie wiem, jak odebrałabym tę książkę, gdybym nie czytała wcześniej tak wielu podobnych tytułów. Jednak fakt jest taki: biurowy romans to trend, który gości na naszym rynku już tyle lat, że jeśli ktoś chce na nim zabłysnąć, nie powinien nam oferować tytułu tak wtórnego, jak ten.
Jakie znane i lubiane elementy możemy tu znaleźć? Otóż: bohaterkę po trudnym związku, która unika kontaktów z płcią przeciwną, bohatera z emocjonalnymi problemami, który korzysta z uroków bycia kawalerem co wieczór. Jest też rozpasana erotycznie przyjaciółka, ta oczywiście dla Leny chce jak najlepiej. W typowy sposób kreowane są też relacje romantyczne: zaczyna się od pyskówek, a kończy na łóżku. Równie standardowo nasza bohaterka wyciąga wnioski na podstawie strzępków informacji, praktycznie nie dając drugiej stronie prawa do wyjaśnień.
Jednak najbardziej przeszkadzała mi niekonsekwencja oraz nielogiczność pewnych myśli i zachowań. W jednej scenie główny bohater w nerwach uderza pięścią w biurko. Lena, zamiast dojść do wniosku, że mężczyzna może stanowić zagrożenie, raczy nas wnioskiem: co jest ze mną nie tak, skoro potrafię go rozwścieczyć w pół minuty. W następnej scenie stwierdza, że bohater ma taki charakter, że nie zdradza po sobie żadnych emocji i nic nie wyprowadza go z równowagi. Z kolei kilka scen później wyjaśnia nam, że w jednej sekundzie jest spokojny, by zaraz potem nie radzić sobie z emocjami.
W zasadzie do czytania książki motywowała mnie chęć poznania „problemu” naszego bohatera. Chciałam wiedzieć, co sprawia, że ma tak nie po kolei w głowie. Cóż... dowiedziałam się, ale... nie czułam się przekonana. W moim odczuciu naprawdę ciężko nazwać całą sytuację dramatem. W sumie cieszę się, że Lena mu współczuła. Bo ja tam bardziej zazdrościłam.
Doceniłam to, kiedy bohaterka się otrząsnęła i uznała, że nie może pozwolić na tak złe traktowanie. To było dobre. Szkoda, że nie trwało długo. Pojawił się też moment, gdy Lena musiała przegadać pewien ważny temat. Czuła się skrzywdzona i poniżona. Do tej pory nie rozumiem, co się tam wtedy zadziało i dlaczego (ok, niech Wam będzie, bardziej „dlaczego”, niż „co”, bo opisy nie pozostawiały pola dla wyobraźni).
To, co z reguły ratuje tego typu książki, to wątki drugoplanowe. Innym bohaterom zazwyczaj dzieje się coś ciekawego, ich dramaty są ciekawe, a sytuacje skomplikowane. Nie tym razem. Tutaj w zasadzie postacie drugoplanowe nie mają swojego życia. Raz ten wątek się pojawia i jest dobry. Niestety relacje rodzinne Leny są płytkie i dziwaczne. Więc również ten motyw nie ratuje całości.
A jak się ma w tym wszystkim miłość? Czy są te intensywne emocje, na które liczą czytelniczki? Cóż... nie do końca. Owszem, w relacji sporo się dzieje, niczym w popowym teledysku przeskakujemy między luksusowymi miejscami i pławimy się w zbytkach. Jednak wszystko to jest mało ekscytujące. Klimat dodatkowo psują dość dokładne i nudne sceny erotyczne. W tym aspekcie czuję się jak wyjątkowa maruda. Jeśli lubicie tzw. momenty, być może będziecie zadowoleni. Ja mam ich już ich lekki przesyt. I nie chodzi tu o pruderyjność. Miłość fizyczna jest tu opisana jak wszędzie indziej: dokładnie, intensywnie i tak samo. Miałam wrażenie, że nawet wybierane pozycje mieszczą się w jakimś obowiązkowym katalogu. Nie są romantyczne, wiarygodne, nie kreują relacji między bohaterami, ot zwykła fizyczna czynność do załatwienia. Standardowo rozdmuchana i wyolbrzymiona. Każdą z tych scen można śmiało usunąć z fabuły bez uszczerbku dla całości. Miejcie jednak na uwadze, że ja takich książek czytałam już multum. Wy możecie to odebrać jako coś nowego.
Ignorantia iuris nocet
To, co mnie jednak absolutnie rozłożyło na łopatki, to nieznajomość prawa i niegospodarność. Bohaterka od samego początku panikuje, że zostanie zwolniona dyscyplinarnie za romans z szefem, bo podpisała jakiś świstek o „zakazie spoufalania”. Pracuję w korpo od lat i pierwsze słyszę o takim cudzie. Trudno, spójrzmy prawdzie w oczy, papier wszystko przyjmie, nawet największą bzdurę. Jednak dlaczego nasza bohaterka oraz wszyscy inni tak bardzo w to wierzą? Zwolnienie za romans jest tam bowiem jakimś standardem. Szczerze? Wątpię. Nie kojarzę, żeby kodeks pracy pozwalał na coś takiego. Krótkie sprawdzenie sieci przekonało mnie, że zwolnienie za romans to większe zagrożenie dla pracodawcy, niż pracownika.
Druga sprawa, nasza bohaterka lamentuje, że po zwolnieniu nie będzie mieć środków do życia, bo obowiązuje ją 6-miesięczny zakaz konkurencji. Pomińmy to, że dorosła kobieta na stanowisku kierowniczym nie ma tzw. poduszki finansowej (chociaż z historii nie wynika, żeby miała jakieś duże wydatki). Nie zgadzają mi się jednak „kwoty”. Bohaterka wskazuje, że planuje wykorzystać cały swój urlop przez okres wypowiedzenia (zebrała go nawet więcej). W takim razie policzmy, będzie miała pensje za miesiąc, w którym zrezygnowała z pracy + 3 kolejne. Odprawy nie dostanie, ale pensję musi. Co więcej, zakaz konkurencji po ustaniu stosunku pracy jest, zgodnie z przepisami, odpłatny. Odszkodowanie nie może być mniejsze niż 25% wynagrodzenia. Czyli na maksymalnie 10 miesięcy będzie miała managerskie wynagrodzenie za 5 i pół miesiąca. Nie licząc odszkodowania za niewykorzystany urlop. No dramat, jak za to żyć.
Najgorsze jeszcze przed nami
A teraz „najlepsze”, sam finał również niczym mnie nie zaskoczył. Jednak nie tylko mnie. Zapytałam mojego męża, czy po jednym zdaniu zgadnie, co będzie dalej. Wiecie co... nawet to nie było potrzebne. Zgadł.
Z kolei epilog to już klasyczne zamknięcie wszystkich wątków. Pięknie tu, jak na laurce, jednak mało wiarygodnie. Po tych wszystkich historiach i problemach, nagle lądujemy w bajce.
Ale ze mnie maruda
Trochę mi głupio, że cały czas wspominam tylko o tym, co mi się nie podobało. Tak, jak wspominałam, czytałam już tyle tych książek, że kolejna, niemal identyczna powieść, po prostu nie mogła mi się spodobać. Lubię tego typu książki, ale nadal, w każdej z nich musi być coś oryginalnego. Jeśli jednak dla Was nie jest to problem, to z pewnością docenicie lekką narrację i dynamiczną akcję. W książce sporo się dzieje, relacje między bohaterami są intensywne (chociaż też histeryczne). Z kolei erotyczne opisy są tak entuzjastyczne, że traktując je poważnie można wpaść w kompleksy. Jednak odbierając je jako bajki, całość kwalifikuje się jako intensywna namiętność.
Mamy więc dużo emocji, fantazji erotycznych, luksusu i zagmatwaną relację. Jeśli lubicie takie klimaty, śmiało sięgnijcie po ten tytuł. Jednak oczekując czegoś więcej, będziecie bardzo zawiedzeni.