W Fene, stolicy Artanu, już od dawna nie gościło szczęście; ciężkie, bure chmury codziennie zasnuwają niebo, a ludzie zapomnieli, czym jest uśmiech i dobre samopoczucie. Dzieje się tak od czasu, gdy Czarnoksiężnik zamordował parę królewską, obsadzając na tronie wybranego przez siebie króla- dla mieszkańców zwykłego nieudacznika, nie potrafiącego niczego zrobić samodzielnie. I choć od tamtych tragicznych wydarzeń minęło już wiele lat, a ludzie powoli przyzwyczajali się do panującego w Fene smutku, to widok tajemniczej karawany oraz dziwnych postaci, kręcących się po ulicach miasteczka ponownie budzi obawy o ich bezpieczeństwo.
Wśród uliczek stolicy Artanu zwinnie przemyka Larina, wychowanka maga. Na co dzień jej jedynym zadaniem jest ugotowanie zupy Dziadkowi, u którego mieszka, a także typowe domowe sprawy. Oczywiście nie ogranicza się tylko do roli gospodyni domowej- wraz z przyjacielem, Simonem, często uciekają przed strażnikami, a w domu stara się odkryć tajemnice Erena, jej opiekuna maga. Larina nie zdaje sobie początkowo sprawy ze zbliżającego się zagrożenia; nie wie, że to właśnie ona znajdzie się w centrum wydarzeń. A zacznie się od zbytniej ciekawości...
Kiedyś, dawno temu prawie w ogóle nie sięgałam po fantastykę. Dlaczego? Cóż, ciężko powiedzieć; może bałam się, że mój umysł nie ogarnie stworzonych przez autorów światów? Nie wiem. Ale stopniowo, krok po kroku, ów gatunek stał się jednym z najczęściej przeze mnie czytanych. Wciągnęłam się- trochę za sprawą pana Piekary, trochę za sprawą coraz popularniejszego Wiedźmina (piękne czasy liceum, ech...). I tak oto jestem w tym miejscu, po lekturze Kolorów ognia. Czy podróż do smutnego Fene wypadła dobrze?
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym spędzić całe życie pod burzowymi chmurami. Już teraz, przy gorszej pogodzie żyć mi się nie chce, a co dopiero musieli czuć ci mieszkańcy Fene, którzy pamiętali ciepło promieni słonecznych na swojej skórze? Dla Lariny ów stan był po prostu naturalny; w końcu miała dopiero naście lat, nie pamiętała ani poprzednich władców, ani tego, jak życie wyglądało kiedyś. Była zadowolona z tego, co ma, choć marzyły jej się dalekie podróże. Najlepiej w towarzystwie Erena- w końcu mag odwiedził już wiele krain, no i przy jego mocy czułaby się bezpiecznie. Niestety, opiekun nie chce słyszeć ani o towarzystwie w podróży, ani o nauczaniu dziewczyny magii. I nie zdaje sobie sprawy, że tym samym popełnił błąd, który mógł zaważyć na egzystencji wielu istnień.
Bardzo ciekawa historia. Dokładnie poznajemy codzienność mieszkańców Fene, jak również samej Lariny. Później, tuż obok dziewczyny, ruszamy w daleką podróż na ratunek Erena. Pani Galert dokładnie opisała mijane i odwiedzane krainy, dlatego też czujemy się częścią tej historii- prawie mogłam poczuć podmuch wiosny na skórze. A jednak chwilami miałam ochotę odłożyć książkę i zwyczajnie od niej odpocząć. Stop. Nie od książki, ale od Lariny. Histeria, łzy i grzebanie się w smutku- to było jej główne zajęcie podczas różnych sytuacji. Momentami miałam wrażenie, że ona jest na tyle nieporadna, że gdyby nie jej przyjaciele, dawno by nie żyła. Po prostu walczyli w jej obronie, a ona w tym czasie użalała się nad sobą. No dobrze, czasem udało jej się wzbudzić w sobie okruchy pewności siebie, acz były to dość krótkie momenty. Z jednej strony rozumiem, że autorka chciała jej dać trochę autentyczności- sami pomyślcie, jak zareagowalibyście na widok lecącego w Waszą stronę miecza? Z drugiej jednak chwilami miałam jej dość (może przez to, że literatura troszkę przyzwyczaiła nas do bohaterek- wojowniczek, które walkę mają we krwi, nawet jeżeli nie mają o tym pojęcia).
Wytrzymałam jęki Lariny, przebyłam wiele krain w poszukiwaniu Erena i pożegnałam kilkoro bohaterów. Teraz w sumie się zastanawiam, czy autorka planuje kolejne tomy? Zobaczymy. W każdym razie Kolory ognia to książka, którą warto wziąć pod uwagę w planach czytelniczych.