Uśmiałam się nad tą książka, jak już dawno tego nie robiłam. Jednak nie jest to książka stricte komediowa, tylko do śmiechu. Pod tą pozorną wesołością ukryła się smutna kontestacja - "co ja robię tu" - że tak zacytuję znany zespół.
Ale po kolei.
W pewnej małej wiosce (według autora dość dużej) grupa chłopców w siermiężnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku próbuje rozwijać się muzycznie i marzy o własnej kapeli.
Zaczynają od ogólnie pojętej muzyki młodzieżowej, kończą na, cytuję: brutal death metal band z Kochanowa. Kariera tej grupy muzycznej była taka, jak wiele innych - w liceum apogeum możliwości, potem studia, rozejście się dróg młodych ludzi, dopiero w dorosłym życiu reaktywacja i powrót do ideałów młodości. I tak sobie plumkali w soboty co tydzień w miejscowym domu kultury, jak sami twierdzili, dla przyjemności, żeby nie zardzewieć, szczycili się tym, że nie zapomnieli, iż kiedyś byli młodzi. Nie można w tym miejscu pominąć fascynacji jednego z nich zespołem Kombi. A propos - ciekawa jestem, jak się czują członkowie zespołu, wiedząc, że taka książka się ukazała?
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nagle do ich spokojnego światka nie wkroczyła polityka. I nie ma najmniejszego znaczenia, że była to polityka lokalna. Miejscowy notabl, wójt gminy, zapragnął na ich plecach wygrać kolejne wybory, więc pod hasłem "gmina wspiera młode miejscowe talenty", skusił ich kasą z UE, skusił wizją przyszłego stypendium, trochę zaszantażował, postraszył podniesieniem czynszu w lokalu użytkowym, z którego żył lider zespołu. Bardzo niewinnie się to zaczęło, panowie na początku nie wyczuli, do czego zdolni są politycy, a już ci kacykowie najmniejszego, bo gminnego formatu to już w ogóle, chociaż ja podejrzewam, że nie takie przekręty przechodzą i nikt o tym nie wie. Albo wiedzą nieliczni i cicho siedzą.
Książka jest też retrospekcją - główny bohater wspomina swoje dzieciństwo i młodość z lat osiemdziesiątych. I właśnie te fragmenty rozbawiły mnie najbardziej. Bo ja to wszystko pamiętam. Te żenujące występy w szkolnych zespołach pieśni i tańca, te puste sklepy, ubrania, zeszyty, telewizor Rubin, w którym wszystko było albo różowe albo zielone. Po prostu - wspomnień czar. Może dlatego tak bardzo urzekła mnie ta książka?
Napisana lekko, z polotem. Nie tylko do śmiechu, ale właśnie pozostawiająca po sobie pytanie - do czego człowiek może się zniżyć, żeby zapewnić byt rodzinie?Pytanie wcale niełatwe, zapewniam.
Polecam na czas letni, żeby sobie poczytać. Dorośli na pewno się uśmieją, bo przypomną sobie te straszne czasy, gdy trzeba było wszystko "załatwiać" (swoją drogą, jakie to było poniżające, prawda?), a młodzi może nieco zrozumieją, dlaczego mimo wszystko rodzice wspominają ten okres z sentymentem?