Jako mała dziewczynka uwielbiałam przyglądać się mojej mamie szykującej się do wyjścia. A gdy już jej nie było od razu czmychałam by połamać sobie nogi w jej szpilkach, udusić się koralami czy wymalować sobie szminką uśmiech godny najlepszego clowna w cyrku. Moja mama była ( i jest!) dla mnie wzorem do naśladowania. Dzisiaj zaś Martyna Wojciechowska pokazała mi, że kobiet do naśladowania jest wiele a szczęście nie jedno ma imię.
Przyznam się szczerze, że nie oglądałam cyklu reportaży „ Kobieta na krańcu świata" w telewizji TVN. Choć nad tym nie ubolewam, bo znając polską telewizje można mieć pewność, że jeszcze nie raz będą to powtarzać.
Nie jestem pewna czy historie wszystkich kobiet opisanych w książce można uznać za niezwykłe. Choć na pewno właśnie w „zwyczajności” tkwi ich siła. Dają poczucie jedności. Dla mnie to w pewien sposób zadziwiające, że kobieta z drugiej strony globu może mieć takie same problemy, gdy dotychczas myślałam, że dosłownie wszystko nas różni. Tak samo jak My wstają rano by iść do pracy, niepokoją się o swoją rodzinę będąc często ich jedynymi żywicielkami. Żyją marzeniami, które niekiedy brutalnie konfrontuje rzeczywistość pozostawiając poczucie żalu. Niezależnie też od szerokości geograficznej kobiety lubią o siebie dbać. Niekiedy dane sposoby odbiegają od naszych europejskich norm jak np. wybijanie dziewczynkom przednich zębów za pomocą kamienia w jednym z afrykańskich plemion. Niepokonanymi jednak zwyciężczyniami tejże kategorii są Wenezuelki. Bowiem Wenezuela to istna fabryka „prawdziwych” piękności (artykuł o tym m.in. na stronie www tygodnika Wprost pod tym adresem). Dostępne tam są operacje plastyczne, o jakich nawet najstarszym góralom się nie śniło. Szokiem była dla mnie wiedza o wstrzykiwaniu sobie pewnego kwasu do punktu G by szybciej osiągać orgazm i do tego jeszcze, że by był bardziej satysfakcjonujący. Z niemałym przerażeniem czytałam o psychologach wysyłających swoje pacjentki do szkół dla miss. Na wielki plus zasługuje relacja Wojciechowskiej właśnie z tego kraju. Była zabawna i jednocześnie niesamowicie kobieca, nie obce jej były kompleksy. Zresztą, która z Nas by ich nie miała stojąc obok samej Miss Świata. Trudno jest mi opisać wszystkie historie kobiet przedstawionych przez panią Martynę. To technicznie rzecz biorąc niemożliwe. Poza tym zapewniam, że o wiele lepiej przeczytać oryginał niż moje wypociny. Ogromnym plusem tej książki jest jej wielowątkowość. Przedstawia Nam się nie tylko losy bohaterek, ale również przybliża zwyczaje kulturowe czy też historie, która jak wiadomo odgrywa nie małe znaczenie.
Biorąc pod uwagę, że książka jest z serii National Geographic można było się spodziewać fantastycznych zdjęć. W tym przypadku również nie zostałam zawiedziona. Fotografie są najwyższej jakości. Zdecydowanie warto kupić tą książkę dla nich samych. Jedyny minus, jaki z nimi się wiąże to waga. Aby były odpowiednie musiały zostać wydrukowane na specjalnym papierze, przez który książka spokojnie waży ponad kilogram. Jak widzicie nie jest to lektura do torebki. Nie stanowi to jednak problemu, bo uwierzcie o wiele lepiej czytać ją w domu, delektując się poszczególnymi rozdziałami.
Relacja z tej fantastycznej podróży w pewien sposób otworzyła mnie na różne idee szczęścia. Choć nadal ich nie rozumiem i pewnie nigdy nie zrozumiem z racji odmienności kulturowej to nauczyłam się większej tolerancji. Kiedyś moje poglądy były bardzo wyraziste. Uważałam, że kobieta nie może osiągnąć szczęścia będąc służąca mężczyzny albo jedną z wielu jego żon. Sądziłam też, że kobiety same są winne nieudolności swoich mężów. Teraz już wiem, że sprawa jest o wiele bardziej złożona i nie zawsze jest to tylko kwestia własnych wyborów. Szczęście nie jedno ma imię a kobiety zmagające się z przeciwnościami i szukającego go zasługują na wyjątkowy szacunek nawet, jeśli nie zgadzam się z ich wartościami. Dla mnie to najważniejsza zaleta tej książki, za co podróżniczce bardzo Dziękuje.