Edgar Damski to fotoreporter z powołania, który w wyniku nieporozumienia stracił dobre imię i pracę. Jak się okazało, odzyskanie zarówno tego pierwszego, jak i drugiego nie było sprawą prostą. Okoliczności te zmusiły go do odsunięcia na bok swoich ambicji i znalezienia sposobu na zarobek.
Olga i Stefan znaleźli się w niespodziewanej sytuacji - pewnego ranka znaleźli leżącego na podłodze starszego mężczyznę, od którego wynajmowali mieszkanie. Już nie żył. Naturalnym odruchem byłoby wezwanie pogotowia, czego jednak nie uczynili. Postanowili wykorzystać okazję i żyć jak gdyby nigdy nic za pieniądze zmarłego, którego wkrótce sami pochowali. Sprawa nieoczekiwanie się komplikuje, gdy odsłuchują wiadomość pozostawioną przez Nicolasa na automatycznej sekretarce. Cudzoziemiec wyraża chęć zapoznania się z wujem i zapowiada swoją wizytę. Choć Stefan zaczął panikować, Olga zachowała zimną krew i znalazła rozwiązanie - muszą odszukać kogoś, kto zgodziłby się wcielić w rolę emerytowanego oficera. Łatwo powiedzieć… Tylko czy wszystko pójdzie zgodnie z planem?
Z początku są to dwie różne historie, jednak zaczynają łączyć się w jedną całość, gdy Sara prosi Damskiego o pomoc w wyjaśnieniu przyczyny śmierci jej narzeczonego, który, zdaniem policji, przedawkował. Dla niej sprawa ta nie jest taka oczywista. Pomimo początkowej niechęci fotografa, postanawia on pomóc i to nie z pobudek finansowych, a raczej sympatii do swojej zleceniodawczyni. Tak właśnie rozpoczyna się ich znajomość i prywatne śledztwo.
"Mieszkamy w Polsce. Tu wszystko jest możliwe. Pytanie, za ile."
Edgar nie był człowiekiem bez skrupułów, więc zadania takie jak szantaż często wywoływały u niego wyrzuty sumienia. Mimo wszystko musiał jakoś zarabiać – miał na utrzymaniu nie tylko siebie, ale i swoją babcię, a z czynszem zalegali już trzy miesiące. Zaskakiwało mnie to, jak śmiały potrafił być w sytuacjach kryzysowych i wtedy, gdy trzeba było podjąć szybką decyzję. Bohater ten zdobył moją sympatię, a w dużej mierze przyczyniło się do tego jego zamiłowanie do fotografii, które i ja podzielam. Ponadto fotograf świetnie sprawdził się w roli detektywa-amatora.
Dobrym wyborem było umiejscowienie akcji w Polsce, a nie gdzieś za granicą. Dzięki temu mamy szansę bardziej utożsamić się z bohaterami, a Warszawa stanowi ciekawe tło. Co do zakończenia, wydało mi się ono trochę niedopracowane – ot, ni stąd ni zowąd docieramy do finału historii i musimy się pogodzić z tym, że stało się tak, a nie inaczej. Brakowało mi tu możliwości prowadzenia własnego śledztwa wraz z bohaterami, kilku zwrotów akcji, jednym słowem napięcia.
„Piosenka spod ziemi” to czwarty tom z serii super kryminał. Było to moje pierwsze spotkanie zarówno z tą serią, jak i z twórczością Hieronima Borowca. Nie wiedziałam czego się spodziewać, więc nie miałam zbyt wygórowanych wymagań. Ostatecznie ta niepozorna książka była dla mnie miłym zaskoczeniem, choć nie wyróżnia się niczym szczególnym. Czyta się szybko i muszę przyznać, że miło spędziłam czas z jej bohaterami, a jeśli będę miała okazję, chętnie zapoznam się z innym kryminałem z tej serii. Jeśli spodziewacie się bardziej ambitnej lektury, „Piosenka spod ziemi” nie jest dla was, jednak jeśli szukacie lekkiego czytadła na jedno popołudnie, polecam. :)