„Nie ma w tym ani grama nauki, jest tylko wiara w... cuda. Miłość też nie jest nauką, a jednak istnieje. Bez reguł czy teorii, po prostu się jej poddajemy i w nią wierzymy. Czasem trzeba zaufać temu — poklepała się po sercu — zamiast głowie”.
Gdy tylko zobaczyłam okładkę książki, a potem przeczytałam opis, wiedziałam, że muszę ją przeczytać, jednak nie spodziewałam się, że ta historia okaże się tak wspaniała.
Alaska. Miejsce, gdzie dzika natura zaskakuje cudami, zachwyca niesamowitymi widokami, sprawia, że człowiek zaczyna wierzyć w magię. To miejsce, które dla niektórych jest nie tylko domem. To miejsce, w którym człowiek może się zatrzymać i odetchnąć od wielkiego miasta. Miejsce, gdzie życie płynie inaczej, miejsce, gdzie to natura często gra pierwsze skrzypce. A przede wszystkim miejsce, w którym każdy może znaleźć swoje „Pustkowia spokoju”.
Po pewnym incydencie, który nie do końca zakończył się tak, jak Iziz chciała, dziewczyna zostaje wysłana do babci Inu na Alaskę. Właśnie tam miała się wyciszyć, odnaleźć spokój i uporządkować swoje życie. Jednak los postawił na jej drodze samotnika Aistisa, człowieka legendę i jego wilczycę Lunę, która zdaje się nie być tylko zwykłym wilkiem. Wśród mieszkańców krążą o mężczyźnie różne historie m.in. związane z rękawiczkami, których nigdy nie zdejmuje.
Ta dwójka są jak ogień i woda. Iziz, mimo że jest trochę zagubiona, to okazuje się wesołą i pozytywną dziewczyną, która nie może przestać gadać. Natomiast jeśli chodzi o Aistisa, to autorka nie pozwala nam od razu odkryć wszystkich kart. Jest tajemniczą postacią, skrytą i nieufną. Przeszłość i odrzucenie przez ludzi go takim ukształtowało, ale później wraz z dziewczyną odkrywamy, że tak naprawdę ten mężczyzna z coraz słabiej bijącym sercem jest troskliwym i uczuciowym facetem. Jednak za jego różnobarwnymi tęczówkami, które emanowały spokojem, skrywa się wilcze wnętrze, które bez wątpienia obudzi w nim Iziz.
Między bohaterami rodzi się namiętny romans i niecodzienne uczucie, które zdaje się przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu, lecz tajemnice i głęboko skrywane sekrety mogą zniszczyć nawet największą miłość. Czy tutaj będzie tak samo? Nie zapominajmy również o matce naturze, która rządzi się własnymi prawami, a w takim miejscu jak Alaska wszystko, co się dzieje, ma swoją przyczynę.
Powiem wam jedno, ta książka skradnie wam serce. Pochłonie was niczym Wilk babcie Czerwonego Kapturka (to porównanie naprawdę nie było zamierzone). Zaczęłam ją wczoraj czytać i nawet nie wiem, kiedy za oknem zrobiło się ciemno, a ja siedziałam ze łzami w oczach, kończąc historię Iziz i Aistisa.
„Pustkowie Spokoju” to książka nie tylko o miłości, nadziei i o więzi jaka może powstać pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, które w naturalnym środowisku raczej nie jest przyjaźnie do nas nastawiony. To książka o samotności, stracie i żalu, o skrywanych tajemnicach, które mają wręcz niszczycielską moc, kiedy zna się tylko wersję jednej ze stron.
Ta książka naprawdę ma w sobie magię, bo ja jestem nią całkowicie oczarowana. Polecam wam ją z całego serca.