Idylliczne miasteczka czy wioski, gdzie żyje się spokojnie i dość przewidywalnie bardzo często stanowią tło dla rozmaitych opowieści. Takie niczym niezakłócone otoczenie doskonale wyostrza tę ciemniejszą stronę społeczności, która zazwyczaj ma niewiele wspólnego z tym bajkowym obrazkiem. Na taki kontrast zdecydowała się Louise Penny pisząc „Zabójczy spokój”.
Three Pines to małe kanadyjskie miasteczko, gdzie właśnie trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, zatem ta sielska, rodzinna atmosfera sprawia, że miasteczko zdaje się być jeszcze bardziej idealne. Ale jak wiemy ideałów nie ma. I tak jest i tutaj. Ten perfekcyjny obraz, jakby wyjęty z pocztówki jest tylko pobożnym życzeniem mieszkańców, gdyż większość z nich ma wiele trupów w szafie. Tuż przed świętami tradycyjnie odbywa się mecz curlingu, jednak ten na długo pozostanie w pamięci mieszkańców, gdyż właśnie wtedy dochodzi do zbrodni wydawać by się mogło niemożliwej. Na zamarzniętym jeziorze porażona prądem zostaje CC de Poitiers. Kim jest morderca i dlaczego zadał sobie, aż tyle trudu by w tak wyrafinowany sposób ją uśmiercić? Odpowiedzi na to pytanie szuka inspektor Armand Gamache. Mężczyzna dowiaduje się, że denatka była osobą bezwzględną, nieczułą i wyrachowaną, dla której liczyła się tylko ona sama. Takie zachowanie rzecz jasna nie przysporzyło jej przyjaciół. Przeciwnie, niemal wszyscy mieszkańcy wioski mieli jej serdecznie dość, zatem lista podejrzanych rośnie.
Autorka czerpie to, co najlepsze z tradycji kryminału. Począwszy od postaci inspektora Gamache’a, a skończywszy na misternie skonstruowanej zagadce. Gamache kojarzył mi się z detektywem stworzonym przez Agathę Christie czy też z bohaterem opowiadań Arthura Conana Doyle’a (choć w tym przypadku Holmes był porywczy i chaotyczny). Inspektor to mężczyzna w sile wieku, przenikliwy, inteligentny, posiadający zmysł łączenia ze sobą faktów, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego.
Sprawa zabójstwa CC de Poitiers jest tutaj istotna, jednak mam wrażenie że stanowi ona tylko furtkę do wprowadzenia czytelnika w społeczność Three Pines. A jest ona bardzo urozmaicona. Spacerując uliczkami natkniemy się na poetów, malarzy, kobietę prowadzącą księgarnię, właściciela pubu czy też ekspertkę od jogi i medytacji. To doborowe towarzystwo oprócz pasji posiada jeszcze tajemnice, które odkrywamy wraz z inspektorem Armandem.
Akcja sączy się tutaj leniwie zmuszając czytelnika do stopniowego odsłaniania mrocznej strony miasteczka, mimo to powieść trzyma w napięciu do samego końca. Zdaję sobie, jednak sprawę, że wielbiciele wartkiej akcji mogą czuć się nieco rozczarowani. Zbrodnia jest jednym z wątków, jednak na pewno nie tym najbardziej rozbudowanym, co także może niektórym odbiorcom przeszkadzać. Autorka mocno skupia się na nakreśleniu życia mieszkańców Three Pines. Stara się poświęcić uwagę każdej z postaci. Zapoznać czytelnika z przeszłością bohaterów, ich emocjami i problemami. To, co przykuwa uwagę od pierwszych stron to klimat, jaki udaje zbudować się pisarce. Ciepły, przytulny i kameralny. Niewątpliwe taka atmosfera stanowi spory atut powieści. Kolejnym jest styl pisarski Louise Penny. Niezwykle plastyczny i dopracowany w każdym detalu. Odnoszę wrażenie, że żadne słowo nie znalazło się tutaj przypadkiem. Każde zdanie było doskonale przemyślane. Ponadto styl ten określiłabym jako liryczny i melancholijny.
„Zabójczy spokój” to powieść o próbie wpasowania się w wiejską społeczność, o samotności, sile przyjaźni, o pasji i o mocy, jaką ma każde wypowiedziane słowo. Doskonała nie tylko dla wielbicieli kryminałów, ale tych w „starym stylu”, ale także dla tych którzy lubią poczytać o skomplikowanych relacjach międzyludzkich.