Dla zwykłej młodej dziewczyny, która nie miała jeszcze okazji być w centrum zainteresowania, dla osoby o niewysokim poczuciu własnej wartości, niezgrabnej i do tego z rozbitej rodziny, życie w wielkim mieście oznacza nic innego jak bycie częścią tła. Przeprowadzka do małej mieściny, gdzie wiecznie jest szaro, a co drugi dzień pada deszcz zapowiada się być przesunięciem na jeszcze dalszy plan życia. Okazuję się jednak, że powrót do starego rodzinnego domu, jest jak otwarcie starej szafy w t której znajduje się brama do innego świata. Całkowicie odmiennego od dotychczasowej rzeczywistości. Tu zaczyna się coś co jest chyba kluczem do sukcesu tego “wiekopomnego dzieła”.
Czegóż mogłaby chcieć zapomniana przez świat dziewczyna? Oczywiście księcia z bajki. “A ja pstryk! Średnia hawajska dla każdego!” Jest książe z bajki. Miłości? Pstryk! Przyjaźni? Pstryk! Szczęścia na wieczność? Pstryk?…
“Zmierzch” (o jakże to górnolotny tytuł) jest nie odbiegającym od chyba żadnej normy romansem – takim samym jakiego można się spodziewać oglądając produkcje filmowe, które w ostatnich latach pożerają miliony kilometrów taśmy (choć może bez takiej ilości gagów – w końcu to zwykle romantyczne komedie). Było źle, będzie bosko. Żaba zmienia się w księżniczkę, Brzydula w Ulę, a dynia w karocę. Historia ma wszystko czego brakuje w codziennym życiu szarej myszki. Wydarzenia niczym z kart powieści i kochankowie prosto z panteonu. Po takiej ilości szczęśliwych zbiegów okoliczności nie sposób wrócić do codziennego życia. Nic tylko sięgnąć po kolejną dawkę wypocin pani Meyer. Jakie to szczęście, że napisała tego jeszcze trzy tomy. Nie mogę się doczekać.
Spędziłem nad tym audiobookiem czternaści godzin, w które mogłem poświęcić na coś ciekawszego. Poświęciłem swój czas i kilka zwojów mózgowych, bo mi się niechybnie kilka wyprostowało od słuchania tych bredni. Nie byłoby jednak tak źle, gdyby lektor był znudzony tak samo jak ja, ale NIE ! Pani Dereszowska przykłada się do swojej pracy (ciekawe, czy jej się podobało, czy tylko wykonała swoją pracę z godnym uznania profesjonalizmem), bo odniosłem wrażenie, że tak właśnie przeczytałaby to sama Bella Swan, bohater wydarzeń (nota bene nazwisko – Swan, czyli łabędź, czyli brzydkie kaczątko). Chylę czoła przed pracą lektora, bo dzięki niej uzyskałem pełny obraz wydarzeń i emocji ukrytych między wierszami. Tekst książki, którą uważam za słabą, została pokolorowana tak pięknie, że “do porzygu”. Ledwom wytrzymał.
Mógłbym się czepiać wielu szczegółów językowych, ale zrzucam to na karb tłumacza, płytkich bohaterów drugoplanowych, ale to nie oni się tu liczą, lub dialogów które ciężko mi było wytrzymać, ale to nie książka dla mnie, dlatego sobie podaruję. Zwrócę wzrok w inną stronę.
Mimo, że ciężko mi było się skoncentrować to udało mi się zauważyć rzecz ciekawą. Isabella, pochodząca z rozbitej rodziny, ma chyba być przykładem tego, że i szarej myszce może trafić się książę. Autor stawia ją jako wzór do naśladowania w relacjach rodzinnych – to ona poświęca się i jedzie do zapadłej dziury, by mieszkać z ojcem, to ona poświęca swe życie, by ratować matkę. Oczywiste przywary rodziców są przez nią tolerowane i rozumiane, nie przesłaniają one istoty życia rodzinnego. Pocieszenie i wzór – tak mógłbym sobie tłumaczyć myśl, która przyświecała Stephenie Meyer przy pisaniu tej książki. Mógłbym, gdybym wcześniej nie odniósł innego wrażenia, ale o tym już było.
“Każda dziewczyna ma prawo do marzeń”, tylko niech nikt mnie więcej nie zmusza do zapoznawania się z nimi.