"Kamienica pod śniegiem", to bardzo dobrze zapowiadająca się zimowo/świąteczna opowieść. O ile początek dawał nadzieję na wielce interesującą książkę, tak środek całkowicie zniszczył to wrażenie, a znów końcówka powieści wspaniałomyślnie postanowiła nam wynagrodzić poprzednie męki i otuliła czytelnika bardzo sympatycznym, ciepłym i optymistycznym zakończeniem.
Poznajemy historię kilku rodzin, mieszkańców pewnej warszawskiej kamienicy. Przyglądamy się ich codziennym zmaganiom, poznajemy ich smutki, radości, tajemnice, wstydliwe sekrety. Bardzo lubię takie wielowątkowe opowieści, gdzie dużo się dzieje, gdzie za każdym z bohaterów stoi ciekawa historia, nie zawsze optymistyczna, nie zawsze kończąca się happy endem ale dająca nadzieję na to, że jutro wstanie nowy, piękniejszy dzień. Kamienicę na Śródmiejskiej zamieszkują :
- Sylwia - młoda dziewczyna, samotna, pracująca, bo trzeba gdzieś pracować żeby przeżyć, w spożywczaku, uwikłana w romans nie dający jej ani odrobiny szczęścia.
- Teodor - starszy pan po 70, trochę niedomagjący. Mieszka on samotnie, a jedyną odskocznią od tej ponurej, przygnębiającej egzystencji są wizyty wnuka, dwa razy w tygodniu , czasami trzy, w zależności od tego jak bardzo zapracowany jest młodszy syn pana Teodora. Olaf nigdy nie wchodzi na górę, zawsze czeka na synka w samochodzie. Starszy syn pana Teodora też nie odwiedza ojca, starszy pan nie widział nawet swojego najmłodszego wnuka, synowa jedynie od czasu do czasu przesyła mu kurierem, w pudełku, fotografie wnuków.
- Alicja - kobieta dobrze po 40, samotna, nieszczęśliwa, nie utrzymująca z nikim kontaktu. Pracuje w szpitalu i jedynie tam się spełnia, tam jest kontaktowa, sympatyczna, skora do bezinteresownej pomocy. Alicja skrywa w sobie bolesną przeszłość. Nawet się nie spodziewa, że za sprawą pewnej staruszki jej szara, smutna egzystencja nabierze barw.
- Bogna - artystka. Właśnie podjęła decyzję o rozstaniu się z partnerem i pilnie poszukuje nowego lokum oraz powoli odzyskuje własne" ja", które gdzieś się zagubiło podczas kilkuletniego związku z Pawłem.
- Mamy też kilka drugoplanowych postaci, które są albo znajomymi naszych bohaterów, albo ich rodziną, albo nieznajomymi, których zwyczajnie spotykamy w różnych miejscach. Z tych postaci na uwagę zasługuje Mela - przyjaciółka albo półprzyjaciółka Bogny.
Co mi się podobało i co mnie denerwowało :
- Na początku Mela mnie irytowała, denerwowały mnie te chaotyczne rozmowy telefoniczne, te wszystkie powiedzonka wyciągnięte z lamusa. Potem w miarę jak opowieść się rozwijała przestało mi to przeszkadzać. W tak specyficzny sposób, jakby w pigułce, autorka przedstawiła na życie Amelii, niezbyt szczęśliwe życie zabieganej matki, lekceważonej żony, która zrezygnowała ze swoich marzeń i całkowicie poświęciła się rodzinie. Dopiero pewne zdarzenie tuż przed świętami zapoczątkowało zmiany, tylko żeby coś się zmieniło w naszym życiu na lepsze, czy trzeba najperw wylądować w szpitalu ?
- Bogna - dla mnie jej wątek był najmniej ciekawy i to on mnie tak potwornie nudził. O ile na początku jeszcze był dość interesujący to potem te wszystkie wykłady o sztuce, nudne scenki z synem oraz ojcem, od których Bogna wynajęła w końcu mieszkanie, całkowicie zepsuły mi radość z czytania. Czasami zwyczajnie tylko przebiegałam wzrokiem i przeskakiwałam dalej.
- Wątek Alicji też był dość nudny, rozkręca się dopiero pod koniec książki gdy Alicja w sylwestrowy wieczór zabiera do domu starszą panią.
- Mati - to wnuk pana Teodora. Dziarski chłopczyk, wychowywany przez ojca. Bardzo pozytywna postać, bardzo miło czytało się scenki z ich udziałem chociaż za ich historią stoi wiele bólu i cierpienia.
- Wątek Sylwii dla mnie przewidywalny i cóż, hmmm bardzo życiowy niestety. Rozumiem ją i cieszę się, że poszła po rozum do głowy. Lepiej późno niż wcale.
- Bardzo pozytywne zakończenie.
- Magię świąt nie do końca tutaj odnalazłam, za to odkryłam magię sylwestrowej nocy.
Tak jak napisałam już wcześniej książka była dla mnie bardzo nierówna. Zabrakło jej trochę dynamiki. Według mnie spokojnie niektóre rozdziały można by wyciąć albo inaczej je ułożyć. Środkowa część książki zanudziła mnie na śmierć. Na całe szczęście końcówka wszystko wynagrodziła, poczułam się wyjątkowo, poczułam magię sylwestrowej nocy i uwierzyłam, że wszystko jest możliwe, że nasze życie nie musi być takie szare i smutne, samotne i beznadziejne, nie musimy żyć przygnieceni poczuciem winy, że powinniśmy otworzyć się na innych, otoczyć się pozytywnymi ludźmi, a wtedy nasza egzystencja nabierze kolorów, a to co wydawało nam się niemożliwe może stać się jak najbardziej realne. Trzeba tylko się odważyć i żyć, nie odkładać wszystkiego na później, a odrobina spontaniczności jeszcze nikogo nie zabiła. I przede wszystkim trzeba pogodzić się z samym sobą, wejrzeć w swoją duszę, wyciągnąć rękę na zgodę, a wtedy świat sam nabierze barw.