Fantastyka jest jak baśń, a ja od zawsze uwielbiałam baśnie. Z ciekawością obserwowałam jak bohaterowie pokonują swoje słabości, odkrywając nieznaną część siebie lub siłę, o której nie mieli pojęcia. W trylogii „Krucze serce” do odkrycia jest jednak co innego – przeszłość i pochodzenie głównej bohaterki. A z każdą chwilą zagadek robi się coraz więcej.
Przyznam, że bardzo czekałam na tę książkę. Pierwszy tom początkowo jednocześnie zachęcił mnie i odrzucił opisem i okładką. Obawiałam się, że zamiast magii i przygody dostanę mdłą historię miłosną na jeden raz. Dlatego też, gdy przypadkiem udało mi się wygrać „Wyspę mgieł” byłam pozytywnie zaskoczona. Książka zakończyła się w dość... burzliwym momencie, pełnym skrajnych emocji targających bohaterami i pozostawiła czytelnika z większą ilością pytań niż odpowiedzi.
„Lepiej zginąć w ogniu niż skostnieć w bezczynności. Bezpieczeństwo jest nudne”
„Jezioro cieni” to drugi tom trylogii i bezpośrednia kontynuacją „Wyspy mgieł”. Lirr i Raiden po opuszczeniu Ysborga nie mają chwili wytchnienia. Choć uciekali przez morze, tutaj znajdują się już na lądzie i uparcie zmierzają w stronę tytułowego jeziora. Los nieustannie rzuca im kłody pod nogi i nie pozwala zwolnić. Gdy tylko wydaje się, że w końcu mogą bezpiecznie spędzić gdzieś noc, lub chociaż przemyśleć swoje położenie, pojawia się coś, co zmusza ich do kolejnej desperackiej ucieczki. I nie ważne czy to przypadkowo spotkani strażnicy, czy dawny znajomy, nikomu nie można ufać. Jeśli dodać do tego ich godne podziwu zdolności do pakowania się w kłopoty, nikogo nie dziwi, że depczący im po piętach pościg coraz bardziej daje o sobie znać. A to wcale nie jest ich największy problem.
„- Ironia losu... -Wykrzywił usta w na wpół grymasie, na wpół uśmiechu . - Ty chcesz za wszelką cenę przypomnieć sobie dzieciństwo, a ja wręcz przeciwnie”
Choć w pierwszym tomie Lirr mnie niesamowicie irytowała swoim nie odpowiednim do wieku zachowaniem, nielogicznymi decyzjami i wzdychaniem do Caela (serio, ile można?) tutaj wyraźnie dojrzała. Nie powiem, bym ją polubiła, ale dało się z nią wytrzymać. Nadal jest narwana, działa pod wpływem impulsu, i nie potrafi usiedzieć dłużej w jednym miejscu, ale nauczyła się też (okazjonalnie) słuchać innych i nie działa ,aż tak spontanicznie. Co w sumie nie dziwi, skoro jej najbardziej nagła decyzja wywołuje prawdziwe piekło, nad którym kompletnie nie ma kontroli. A było słuchać Raidena... Momentami nawet jej współczułam. Jest zagubiona i czasem wręcz nie naturalnie (jak na nią) cicha. Widać, że zagadka własnej przeszłości ją przytłacza. Dodatkowo, odkryta na koniec pierwszego tomu moc, daje o sobie znać w najmniej spodziewanych momentach, a Lirr nie potrafi zapanować ani nad nią, ani nad własnymi emocjami i uczuciami. Nie rozumie samej siebie, a kąśliwe uwagi Raidena, wcale nie pomagają. Nawet informacje mające przybliżyć ją do rozwiązania tej zagadki, stwarzały więcej pytań niż odpowiedzi.
W drugim tomie poznajemy też pewne fakty z przeszłości Raidena. Dzięki nim jesteśmy w stanie lepiej wczuć się w jego sytuację i zrozumieć skąd wzięło się to cyniczne podejście do życia. Od pierwszych stron jego słowne zaczepki wystawiają cierpliwość Lirr na próbę. Dzięki temu przez cały czas czytania, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nawet w sytuacjach, zdawało by się bez wyjścia, potrafił rozluźnić atmosferę wyjątkowo trafnym komentarzem, jednocześnie planując swój kolejny krok. Choć pewnie Lirr nie podzieliła by mojego zdania. Scena z tatuażami, z początku książki to było ZŁOTO. A później było tylko lepiej.
Jedno na pewno pozostało bez zmian ognisty temperament Lirr, w starciu z sarkastycznymi uwagami Raidena daje mieszankę wybuchową i czasem bardziej zastanawiało mnie kiedy się w końcu pozabijają, niż czy zostaną złapani. To, że mimo wszystko potrafili współpracować, zakrawało moim zdaniem o cud.
„-To mój przyjaciel.
Mag się skrzywił.
-Znajdę ci nowego.
-Zapewne będzie to dla ciebie zaskoczeniem, ale przyjaciół nie pozbywa się tylko dlatego, że mają paskudny gust muzyczny. - ściągnęła groźnie brwi.”
Oprócz pary głównych bohaterów przewijają się też niektóre postacie z pierwszego tomu, choć jest ich jak na lekarstwo. W zamian poznajemy przyjaciół z pirackiej młodości Lirr. Na uwagę zasługuje szczególnie Mikko. Uroczy, wścibski i do tego niepoprawny optymista, którego zamiłowanie do muzyki wyjątkowo działa na nerwy Raidenowi. Nie dało się go nie lubić i mam ogromną nadzieję, że pojawi się w trzecim tomie.
„-Gardzisz więc też bogami? - Lirr odrzuciła włosy z twarzy i pochyliła się mocniej nad blatem. (…)
-Poznałem ich naturę lepiej niż większość ludzi – zapewnił ją wyniośle. - To obserwatorzy, którzy ingerują w śmiertelny świat tylko dla własnej uciechy.”
Klimat „Jeziora cieni” jest odrobinę cięższy i mroczniejszy niż „Wyspy mgieł”. Na pierwszy rzut oka widać to też w projekcie okładki. Ciemniejsze, stonowane barwy i postać w mniej dynamicznej pozie. Jakby nie tylko Lirr, ale i cala historia stała się bardziej dojrzała. Pojawiający się wątek romantyczny, również jest bardziej skomplikowany i dzięki temu realistyczny, niż to było w pierwszym tomie. Początkowo trochę wystraszyła mnie zmiana wydawnictwa. O ile Genius Creation wydaje głównie fantastykę, horrory i kryminały, o tyle Inanna z tego co zauważyłam skupia się na historiach o miłości. Na szczęście, choć w „Jeziorze cieni” jej nie zabrakło, książka nie straciła nic ze swojego fantastycznego klimatu i była moim zdaniem lepsza od pierwszej części.
Największym atutem są jednak nadal dialogi. Gierki słowne Raidena i wyszukane przekleństwa Lirr (choć mniej poetyckie niż w pierwszym tomie) zapadają w pamięć na długo i dostarczają nie mniejszej rozrywki niż sama historia. Maria Zdybska stworzyła wciągającą opowieść o poszukiwaniu siebie, dokonywaniu skrajnie trudnych wyborów i dojrzewaniu. Tak samo jak poprzednio przerwała w najciekawszym momencie. A co dla mnie najważniejsze, dała nadzieję na to, że w trzecim tomie Lirr w końcu da się lubić.