Wyobraź sobie że ktoś puka do Twoich drzwi i mimo, że zapewnia Cię, iż nie ma złych zamiarów, stoi za drzwiami z dziwną bronią i prosi byś otworzył i go wpuścił.. Co byś zrobił, jakby ten ktoś powiedział Ci, że zbliża się koniec świata i tylko Ty możesz go ocalić.. Tak ja widzę opis książki, którą wczoraj skończyłam, a mianowicie "Chata na krańcu świata" Paula Tremblaya. Autor pomysł na książkę miał bardzo intrygujący.
Eric, Andrew oraz Wen wybrali się na wakacje, nad jezioro. Zamieszkują w małej chacie pośród lasu, gdzie nie ma ani zasięgu, ani dostępu do internetu. W momencie gdy nikt się tego nie spodziewa nachodzi ich czwórka podejrzanych ludzi, uzbrojonych w dziwne przedmioty, którzy twierdzą, że chcą z nimi tylko porozmawiać. Oczywiście nikt nie zamierza ich wpuścić do chaty jednak oni siłą dostają się do środka. Po obezwładnieniu Erika i Andrew oznajmiają im, że tylko ich rodzina może uratować świat. I jest na to tylko jeden sposób, któreś z nich musi się poświęcić.. Pomysł na książkę był super. Bardzo lubię takie klimaty typu apokalipsa i nadchodzący koniec świata. To wszystko dostarcza dreszczyku emocji. Jednak liczyłam, że fabuła bardziej mnie porwie. Nie czułam żadnego napięcia w tej historii, ani odrobiny grozy. Mało tego, jak już zaczynało się robić ciekawie autor skutecznie przerywał ten moment jakimś opisem, monologiem którejś z postaci. Strasznie mnie to wybijało z rytmu i nie mogłam się skupić na fabule. Zakończenie też mnie nie zadowoliło. Wolałabym żeby było zamknięte i nie zostawiało pola do wyobraźni. Raczej nie zapamiętam tej pozycji na długo. Mimo to muszę docenić tutaj cudowne wydanie książki. Wydawnictwo Vesper odwaliło tutaj kawał dobrej roboty. Biorąc książkę do ręki czuć, że jest ona starannie wykonana. Lepszy papier, świetne ilustracje. Moje serce czytelnika lubi takie egzemplarze. Zdecydowanie będę polować na kolejne Vesperki 😉
"Siedmioletnia Wen i jej rodzice, Eric i Andrew, spędzają wakacje w samotnej chatce nad jeziorem niedaleko granicy kanadyjskiej, z dala od miejskiego zgiełku, odcięci od natrętnego Internetu i telefonów komórkowych. Od najbliższych sąsiadów dzieli ich pięć kilometrów piaszczystej drogi używanej dawniej przez drwali.
Pewnego popołudnia zajęta zabawą w ogrodzie Wen spostrzega nieznajomego mężczyznę. Leonard – tak ma bowiem na imię – szybko przekonuje do siebie Wen, angażując się w jej zabawy. Zaniepokojenie dziewczynki wzbudzają jednak wypowiedziane przez niego słowa, który przepraszając, oznajmia: „Nie ponosisz winy za nic, co się wydarzy. Nie zrobiłaś nic złego, ale wasza trójka będzie musiała podjąć trudne decyzje. Obawiam się, że będą to decyzje straszliwe. Z całego pękniętego serca pragnę, żebyś nie musiała ich podejmować”. Jednocześnie Wen dostrzega kolejnych nieznajomych zbliżających się do chaty. Wystraszona rzuca się do ucieczki. Chce ostrzec rodziców przed grupą obcych, kiedy słyszy za sobą wołanie Leonarda: „Twoi tatusiowie nie zechcą nas wpuścić, Wen. Ale muszą to zrobić. Powiedz im, że muszą. Nie przyszliśmy, żeby cię skrzywdzić. Musisz nam pomóc ocalić świat. Proszę”.
Tak rozpoczyna się trzymająca w napięciu, porywająca opowieść o apokalipsie, poświęceniu i przetrwaniu; historia, w której los kochającej się rodziny spleciony zostaje z losem całej ludzkości."