Wielokrotnie zdarzało mi się sięgać po powieść tylko ze względu na przykuwającą wzrok okładkę. Z książkami jest jednak podobnie jak z ludźmi, których w końcu podobno to nie szata zdobi – czasem pod piękną obwolutą mieści się zwykły szajs, a czasem mierna okładka skrywa prawdziwą perełkę. Takim właśnie wartym odkrycia Kopciuszkiem, skrywającym się pod łachmanami kiepskiej oprawy, jest najnowsza powieść autorstwa Marty Obuch, „Miłość, szkielet i spaghetti”.
Akcja książki toczy się głównie w Częstochowie, w której pojawiła się ni mniej, ni więcej tylko… włoska mafia, która okazuje się być nieco zbyt zainteresowana Jasną Górą. W tym samym czasie na terenie klasztoru prowadzone są wykopaliska związane z okryciem szkieletu nieznanego mężczyzny żyjącego w XVII wieku. A do tego wszystkiego pewnego pięknego dnia z jasnogórskiej wieży spada trup. Skąd się tam wziął, skoro sekcja zwłok jako przyczynę śmierci wykazała wypadek samochodowy? Choć początkowo nic na to nie wskazuje, wszystkie te historie nierozerwalnie się ze sobą wiążą i to w sposób naprawdę zaskakujący.
„Miłość, szkielet i spaghetti” to lekka komedia kryminalna. Jej fabuła wciąga już od pierwszych stron, a kolejne zwroty akcji czynią ją jeszcze bardziej interesującą. Przede wszystkim jednak książka została napisana z przymrużeniem oka i nie jest to dowcip tani i tandetny, a raczej inteligentny i, co najważniejsze, udany. Począwszy od zabawnych dialogów i nieco przerysowanych sylwetek kilkorga drugoplanowych postaci, aż po humor sytuacyjny – książkę tę można potraktować jako gwarant poprawy dobrego samopoczucia.
Jedną z największych zalet powieści są świetnie przedstawieni bohaterowie. Muszę przyznać, że bardzo polubiłam zarówno trzy siostry – Juliannę, Dorotę i Ewelinę, jak i towarzyszącego im Cezarego. Najwięcej sympatii wzbudziła jednak we mnie trójka nieco mniej istotnych postaci – rewelacyjne starsze panie Halina i Czesława, gderliwe mistrzynie kuchni, a prywatnie matka i ciotka głównych bohaterek, oraz profesor Lesiak. W każdym rozdziale wypatrywałam kolejnych epizodów z tym diablo inteligentnym, ale jeszcze bardziej patetycznym, emfatycznym i popadającym ze skrajności w skrajność uczonym.
Jedyną rzeczą, jaka nie spodobała mi się w książce to niestety jej wydanie. Nie dość, że okładka nie przypadła mi do gustu, to jeszcze jej rogi w tempie niemalże natychmiastowych pozaginały się, przez co całość wygląda teraz niechlujnie. Szkoda też, że osoba układająca opis powieści zamieszczony na tylnej okładce, zamieściła w nim niemalże całe streszczenie i zakończenie książki…W jednym miejscu nie popisała się także ani autorka, ani osoba odpowiedzialna za korektę – do pasji doprowadza mnie, gdy czytam, że ktoś „ubiera sukienkę”. No, proszę Państwa, tak się nie godzi!
Pomijając jednak ten drobny mankament, książkę uważam za rewelacyjną i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jest to jedna z lepszych polskich powieści, z jaką miałam do czynienia w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Autorce udało się naprawdę dobrze połączyć interesujący i zaskakujący wątek kryminalny, zagadkę historyczną, świetnie skrojonych bohaterów i lekkość stylu, a wszystko to zaserwowała nam w przyjemny sposób z dużą dawką poczucia humoru.
Moja ocena: 5/6