Dzisiaj przychodzę z powieścią Stanisława Szwasta - "Technowiking. Ostatni wyznawcy Thora". Szczerze, to nawet nie wiem jak zacząć recenzję, ponieważ opis książki porwał mnie i miałam ochotę pochłonąć ją od razu. Jednak gdy zaczęłam ją czytać, miałam ochotę rzucić się z krzesła, ponieważ tak wielkiego kiczu nie czytałam chyba nigdy. Jednak kieruję się zasadą "daj książce szansę, przeczytaj ją do końca, a może Cię zaskoczy pozytywnie". W tym przypadku jednak ta nie było.
Świrad Lasecki jest studentem kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest tak bardzo zapatrzony w naukę, samodoskonalenie, rozwój osobisty i edukację, że można by go uznać za typowego kujona. Jednak skrywa on wiele tajemnic. Jedną z nich jest fakt, że nasz bohater jest komandosem z organizacji Wikingowie, a jego ciało poddano wielu modyfikacjom i ulepszeniom dzięki inżynierii biologicznej. Dzięki temu jest on prawdziwą maszyną do zabijania, wykorzystywaną w najgroźniejszych misjach. Bohater pragnąc normalnego życia zaczął studiować, jednak przeszłość w pewnym momencie się o niego upomni.
Zacznijmy od tego, że świat wykreowany w powieści nie ma prawa bytu. Nie ma tutaj spójności. Wizja przedstawionej przez autora przyszłości jest moim zdaniem niedopracowana. Pan Stanisław wrzucił tutaj dosłownie wszystko: bioinżynierię, sztuczną inteligencję, fanatyków religijnych, wierzenia słowiańskie, wierzenia nordyckie, mafiosów korporacyjnych, czy właśnie nieśmiertelnych komandosów. Jak widać to już nie trzyma się kupy. taki misz-masz. Takie wszystko i nic w jednym, przerost formy nad treścią.
Dodatkowo powieść jest zdominowana przez bohaterów męskich. A ich opis tak ubóstwia tą płeć, że czytelnik czuje zapach testosteronu przez kartki powieści. Czytając to zastanawiałam się, czy czasem mięśnie Świrada i jego przyjaciela Olafa nie żyją czasem własnym życiem. Ponadto w książce znajdziemy wiele obrzydliwych opisów niekontrolowanej przemocy, zabawy bronią, picie ogromnej ilości alkoholu, a także przygodny, niezobowiązujący seks z nieznanymi kobietami. Może innych to urzeka, ale to nie dla mnie. Nie lubię tego typu klimatów. Bohaterowie spędzają całe dnie na bezsensownych mordobiciach. W imię kogo? W imię czego? Nie wiadomo, ponieważ w pewnym momencie tak naprawdę zaginął główny wątek powieści. Czytelnik w końcu nie wie o czym jest ta książka i co jest celem wędrówki bohaterów. Na końcu i tak wszyscy antagoniści zostają wymordowani, a protagoniści wracają "z tarczą" w rytm "Cwału Walkirii" Wagnera. Podniosła atmosfera w powieści zbudowana przez autora była tak śmieszna, że nie wiedziałam czy dobrnę do końca. Bohaterowie to typowi macho uważający się za bóstwa.
Kolejnym minusem w tym utworze jest sposób przedstawienia kobiet jako obiektów seksualnych. Większość z nich to typowe głupie, gadatliwe "blondynki", które każdy mężczyzna może wykorzystać. Każda z nich ma wielkie oczy i nosi obcisły strój, a także żądzą nimi popędy seksualne do głównego bohatera. Nawet, gdy któraś z nich jest choćby odrobinę inteligenta przedstawia się ją właśnie w taki sposób. Dodatkowo czytelnik będzie tutaj miał styczność z wieloma seksistowskimi żartami dotyczącymi genitaliów, czy seksu oraz porównaniami na temat kobiet. Ponadto w utworze znajdziemy ogromną ilość wulgaryzmów, co naprawdę mnie odrzucało.
Podsumowując ta książka to tragedia, więc jakim cudem miałaby ją docenić jakakolwiek kobieta. Głównym tematem jest tutaj mordobicie, zabijanie, strzelanie. Dodatkowo ubóstwianie mężczyzn i poniżanie kobiet. Szczerze, paniom odradzam tą pozycję, natomiast Panowie po jej przeczytaniu mogą co najwyżej wyciągnąć wnioski jak nie powinni się zachowywać.