Wiecie co? Nie chcę pisać tej recenzji. Nie będzie ona dobra, ani dla wydawcy, ani autora, ani redaktora. Generalnie nie lubię wystawiać negatywnych opinii, ale jak mawiał jeden z prezydentów RP: "Nie chcem, ale muszem". Po pierwsze dlatego, że Klub Recenzenta mnie do tego zobligował, a po drugie, skoro już zmarnowałem swój czas (tak, zmarnowałem), to chociaż podzielę się tym z Wami.
No dobra, miejmy to już z głowy. Zaczynajmy!
Po Autostradą w ciemność sięgnąłem dlatego, że dawno nie czytałem zbioru opowiadań, a te - zwłaszcza kryminalne - bardzo lubię. Krótkie, niezobowiązujące teksty, są dla mnie zawsze odskocznią, a po opasłym tomiszczu jakim była Baśniowa opowieść Stephena Kinga, takiej odskoczni potrzebowałem, z kolei Klub Recenzenta serwisu NaKanapie.pl szukał recenzentów, więc jak na razie wszystko się zgadza i do siebie pasuje. Okey, lećmy dalej. Gdy książka do mnie dotarła i wyjąłem ją z koperty, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to... brak polskich znaków w blurbie na okładce. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale w normalnych wydawnictwach okładka przechodzi przez kilka par oczu, a właściciel każdej pary musi obwolutę - mówiąc kolokwialnie - klepnąć. Czasami nawet patroni medialni dostają okładkę "do akceptacji". Autostradą w ciemność wprawdzie żadnego patrona nie ma, ale to nie zmienia faktu, że przed wysłaniem do druku widzą ją co najmniej trzy-cztery osoby z autorem włącznie. Jak to się stało, że taki babul przeszedł? Nie mam pojęcia, ale gdyby treść była spoko, pewnie machnąłbym na to rękę... Choć z drugiej strony, jeśli wydawca wycenia książkę na 43 zł, to my, jako czytelnicy, powinniśmy domagać się produktu na nieco wyższym poziomie, prawda?
Błędy na okładce okazały się złym omenem, zwiastunem podaj najsłabszego zbioru opowiadań, który miałem okazję przeczytać. Mamy tu dziesięć historii z czego, bodajże, siedem rozgrywa się w... USA. Dlaczego Sebastian Artymiuk zdecydował się na taki zabieg? Nie mam pojęcia. Jest to dla mnie co najmniej nielogiczne, zwłaszcza, że te opowiadania są cholernie niewiarygodne, jakby autor wiedzę o Ameryce czerpał z niskobudżetowych filmów sensacyjnych nadawanych w telewizji Puls czy innej TV4. Zatem znajdziecie tu m.in.: opowieść o gliniarzu i jego rodzinie, którzy w wigilijny wieczór zostają napadnięci przez groźnych bandziorów; w innej historii, inny gliniarz próbuje rozwikłać zagadkę zaginięć młodych ludzi; jest również mroczna wizja przyszłości, w której nieposłuszni systemowi spychani są na margines; są też gangsterzy - a jakże - amerykańscy i historia jakby wzięta z filmów Pojedynek na szosie czy Prześladowca oraz opowieść o urbexie, który nie idzie po myśli youtuberów...
Jednego nie mogę odmówić autorowi: zadbał o różnorodność tematyczną. Co z tego, jak żadna z Jego opowieści nie zdołała mnie porwać, wzbudzić coś więcej poza znużenie, irytacją i poczuciem, że marnuję swój czas? Autostradą w ciemność, to jazda w nicość. Kolejne teksty, to kolejni jednowymiarowi bohaterowie, do których jedyne co czułem to kompletną obojętność; to paździerzowe dialogi i mało ciekawe historie. To wreszcie toporny styl autora i fatalna redakcja. Bo te opowiadania można byłoby ciut podrasować, gdyby trafiły w ręce redaktora, który czuje swoją robotę, który potrafiłby wymodelować zdania, nadać im rytm i tę lekkość, która sprawia, że czyta się z przyjemnością. Tymczasem tutaj, nie dość, że mamy wyjątkowo ciężką narrację, to na dodatek przeszły kwiatki typu: "Na jego minie pojawił się wyraz bólu" (s. 147), że nie wspomnę o, rażących po oczach, powtórzeniach.
Jest tu takie opowiadanie... nosi tytuł Autostopowicz na gapę... Rozgrywa się na kultowej Route 66. To idealny przykład na to, jak brak "riserczu" pogrąża autora. Route 66 Artymiuka nie ma w sobie nic z klimatu zagubionej autostrady, którą ta droga od jakiegoś czasu w rzeczywistości jest. Nie czuć tu tej specyficznej atmosfery, którą budują opuszczone knajpki i motele oraz boczne drogi prowadzące do miasteczek-widmo. Autostopowicz na gapę równie dobrze mógłby się rozgrywać na każdej innej drodze, w dowolnym miejscu na świecie i nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Nie wiem skąd się wzięła ta "amerykańskość" w tym zbiorze. W moim odczuciu, to strzał w stopę i zadarcie nogi na jedną z podstawowych zasad pisarstwa, która mówi: "pisz o tym, co znasz". Jednak nawet, gdyby Sebastian Artymiuk osadził swoje opowieści w rodzinnym Lublinie, czy Chełmie gdzie mieszka, w moim odczuciu niewiele by to zmieniło. Pomijając niewiarygodność tych opowieści, mi ten zbiór, po prostu, źle się czytało. Miałem odpocząć, zresetować się po dość opasłej powieści, a skończyło się na tym, że czułem się wyczerpany. Jakbym przeczytał książkę naukową, a nie czytadło, które z samej definicji powinno nieść rozrywkę. "Siermiężność językowa", jest więc chyba określeniem najbardziej adekwatnym.
Nie lubię źle pisać o książkach i bardzo rzadko to robię. W tym jednak przypadku mam nadzieję, że wyczerpująco uargumentowałem złe wrażenia, jakie zrobił na mnie zbiór Autostradą w ciemność. Czy będzie jakieś podsumowanie? Chyba tym razem sobie daruję, bo wszystko co chciałem napisać, napisałem, a poza tym tę konkretną "autostradę" chcę już zostawić za sobą. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
| 👥 książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl | © by MROCZNE STRONY (2023)