Właśnie dowiedziałam się, że... JESTEM TWARDZIELKĄ. ;)
A wszystko to po lekturze książki "Jak to robią twardzielki", oczywiście. Książki, która - dodam gwoli wyjaśnienia - przywędrowała do mnie pocztą po wygranej na Facebooku. I dobrze, że przywędrowała, bo sama zazwyczaj nie sięgam po tego typu pozycje, opatrzone w księgarniach epitetem "kobiece", co - jak się okazuje na przykładzie książki pani Marioli Zaczyńskiej - stanowić może mój poważny błąd.
Czytelniczka (choć może i czytelnik) nie znajdzie wprawdzie w tej lekturze konstrukcji powieściowej na miarę Tomasza Mana czy Bolesława Prusa. Wiele rozwiązań fabularnych, zastosowanych w "Twardzielkach" łatwo przewidzieć, podobnie, jak średnio skomplikowane okazują się charaktery bohaterek. Niekiedy rażą też w oczy użyte środki językowe czy sformułowania balansujące na granicy błędu językowego (polonistką jestem, z natury czepliwą, stąd te uwagi). A jednak...
A jednak "Twardzielek" nie da się nie polubić, mimo wymienionych wcześniej wad książki. Przygody trzech przyjaciółek - policjantki Brysi, dziennikarki Gosi i robiącej karierę naukową Sabiny - oraz ich najbliższych przedstawione zostały bowiem z rozbrajającym poczuciem humoru. Jak radosny, żywy, kipiący górski potok przepływa ono przez kolejne strony i porywa każdego, kto na te strony skieruje wzrok. :)
Do tego dochodzi język. Cięty. Ostry. Bezkompromisowy i żywiołowy. Nieowijający w bawełnę, niekiedy także... nieparlamentarny (choć biorąc pod uwagę kondycję intelektualną naszych parlamentarzystów, to określenie można uznać za anachronizm). ;) Cięte riposty trzech muszkieterek walczących o miłość i o spełnienie zawodowe, brawurowe dialogi, urocze dwuznaczności - wszystkie te elementy splatają się w całkiem zgrabną całość, dzięki czemu czyta się "Twardzielki" jeśli nie z zachwytem, to zawsze - z przyjemnością. A przy okazji można przyswoić sobie kilka przydatnych w różnych sytuacjach powiedzonek...
Co do fabuły... Ta, jak w każdej porządnej babskiej powieści, musi dotyczyć nade wszystko miłości. Mamy więc Brysię, która przeżywa właśnie zauroczenie wojskowym, Sławkiem, jednocześnie - jako policjantka - usiłując ratować inne niewieście serca przed niebezpiecznym uwodzicielem i oszustem, zwanym "Boski". Jest i jej mama, Wandzia, zakochana w swoich czterech szpicach, nieprzypuszczająca nawet, że na stare lata prócz tego uczucia rozwinie się w niej również inna namiętność... Jest Gośka, bezkompromisowa brzytwa dziennikarska, która zmuszona zostaje do współpracy zawodowej z pewnym przystojnym znawcą hippiki. Pojawia się również Sabina, zakompleksiona pani naukowiec tuż przed ślubem i przed związaną z tym wizytą niewidzianej od wielu lat matki... Do tego grona dołącza wkrótce szalona Alberta, gwiazda telewizji, jej szef, Waldemar, wielbiciel oldsmobili...
Całą tę bandę łączy jedno: pragnienie miłości i stabilizacji. Dążąc do tego, nieraz nieświadomie, bohaterowie pokonują coraz nowsze przeszkody, łącznie z tajemniczym Rajdem Szampania, mierzą się z własnymi lękami oraz z koszmarami z przeszłości, by wreszcie dotrzeć do upragnionego happy endu.
Myślę, że zdradzenie zakończenia - owego happy endu właśnie - nie jest w tym wypadku żadnym faux pas, ponieważ każdy, kto sięgnie po książkę Marioli Zaczyńskiej, od pierwszych stron zyska przekonanie, że te przygody nie mogą się skończyć źle. I bynajmniej nie umniejszy to przyjemności, jaką wynosi się z tej lektury. A także utrwalającego się z każdą stronicą przekonania, że wspaniała "Twardzielka" (lub "Twardziel") siedzi w każdym z nas.