Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z panią Norą Roberts. Za to wiele czytałam na temat pisanych przez nią książek. Wszystkie recenzje dotyczące stworzonych przez nią tytułów były pozytywne, więc postanowiła na własnej skórze przekonać się, jak to będzie w moim przypadku. Premiera "Irlandzkiej krwi" okazała się świetną okazją na zapoznanie się z piórem pisarki. Wybranie tej, a nie innej książki, okazało się dobrym wyborem. Od tej chwili mogę się pochwalić członkostwem wśród wielu wielbicieli autorki, a przecież ja nawet nie lubię romansów!
Adelia Cunnane nazywana przez przyjaciół i stryja małą Dee musi opuścić rodzinną farmę i rozpocząć zupełnie nowe życie. Dla Irlandki Ameryka okazuje się zupełnie obcym miejscem. Dee niemalże całe życie spędziła pracując na farmie, a potem dodatkowo opiekując się chorą ciotką, aż do momentu, kiedy została zupełnie sama na świecie. Na szczęście z pomocą przybył jej stryj, który zaoferował jej dach nad głową. Teraz Adelia próbuje się odnaleźć w nowym świecie. Jedno z jej marzeń już się spełniło, dziewczyna otrzymała wymarzoną pracę na farmie. Travis Grant właściciel rozległych ziem i koni, pozwala jej ujeżdżać swoje wierzchowce i jeszcze jej za to płaci nie małe pieniądze. Dee kocha konie, więc nowe obowiązki to dla niej jedynie przyjemność. Cięższe od nich jest tylko towarzystwo pana Granta. Mężczyzna jest nieokrzesany, cały czas nachodzi ją w najmniej spodziewanej chwili i najwidoczniej uważa, że wszystko mu wolno. Adelia nienawidzi tego typa, ponieważ ma podobnie zuchwały charakter. Chodź trudno jest jej to przyznać, nawet przed samą sobą, chce czy nie, powoli zakochuje się w właścicielu stadniny koni.
Tym razem słynna Nora Roberts postanowiła na pierwszym planie obsadzić młodą, bardzo niską i kruchą Irlandkę. Dziewczyna, która przez całe swoje życie, zaczynając od wczesnego dzieciństwa była zdana jedynie na siebie, teraz musi podołać nowemu zadaniu. Ameryka, a dokładnie stadnina koni Royal Meadows, to główny plan akcji powieści. To właśnie tutaj Adelia Cunnane rozpoczyna zupełnie nowe życie, w którym będzie musiała sprostać przeciwieństwom losu oraz nowym doznaniom, jakim okaże się miłość i poczucie bezpieczeństwa w czyiś ramionach.
Sama Adelia jest bardzo samodzielną i pyskatą młodą damą, której usta nigdy się nie zamykają. Dziewczyna jest wyjątkowo gadatliwa, a jej język jeszcze bardziej wzmacnia swoją moc, kiedy musi stawić czoło Travisowi Grantowi. Mężczyzna jest silny, brutalny i tak samo zagorzały, jak ona. Ta dwójka to wymarzeni przeciwnicy, jeżeli chodzi o spory, jednak on ma nad nią jedną małą przewagę. Travis potrafi spowodować milczenie u Dee w bardzo prosty sposób, pocałunkiem. Choć ich spotkanie nie było zbytnio przyjacielskie i dalsze stosunki też nie, Dee powoli zauważa w swoim szefie troskliwego, pokrzywdzonego przez los mężczyznę, który gdzieś tam w środku jest bardzo ciepły i miły.
"Irlandzka krew" to doskonała książka, aby zapoznać się z twórczością Nory Roberts, jeżeli oczywiście nie czytaliście jej nigdy wcześniej. Dla zagorzałych fanów powieści, a tych nie brakuje, ten tytuł to po prostu kolejna perełka na półce. Tomik nie jest gruby, liczy sonie niewiele ponad dwieście stron, a czyta się go zaskakująco szybko. Fabuła książki wciąga na tyle, że jest to lektura jedynie na kilka godzin. Sam styl pióra pisarki jest niezwykle lekki i przyjemny w odbiorze. To wszystko powoduje, że wzrok niemalże śmiga po tekście. Akcja książki toczy się wśród pięknych, majestatycznych koni, a kto nie lubi tych zwierząt? Podczas czytania nie zabraknie momentów namiętnych, wzruszających oraz tych z odrobiną napięcia. Aż dziwny jest fakt, że autorce udał się to wszystko umieścić w tak małej, niepozornie wyglądającej książeczce.