Czwarty tom cyklu „Temeraire” nosi tytuł „Impreium Kości Słoniowej”, co już od samego początku może dawać niejakie pojęcie na temat tego, w jakiej części świata odgrywać będzie się akcja książki. Zwyczajowo już ostrzegę czytelników tej recenzji, żeby nie zagłębiali się w nią zbyt daleko, jeśli nie chcą popsuć sobie zabawy z przeczytania całej serii. Radzę rozpocząć od pierwszej części, naprawdę warto.
Muszę przyznać, że po zakończeniu trzeciego tomu nie mogłem doczekać się kontynuacji – zastanawiałem się, co też nowego może wpleść w historię Naomi Novik. Efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Pisarka porwała się na życie wszystkich smoków w Anglii! Po ciężkim powrocie z Prus, załodze Temeraire w końcu udaje się przebić na Wyspy Brytyjskie, jednak to, co tam zastają, wprawia ich w totalne osłupienie. Brzegu ich kraju nie bronią praktycznie żadne patrole Korpusu Powietrznego, niebo roi się za to od co raz bardziej odważnie poczynających sobie patroli francuskich.
Kapitan Lawrence wraz ze swym smokiem i całą załogą docierają w końcu do Edynburga, gdzie dowiadują się przyczyny tej strasznej sytuacji. Okazuje się, iż Anglię nawiedziła tajemnicza zaraza, która zaczęła dziesiątkować oddziały smoków. Czy to mniejsze, czy większe, w końcu prawie każdy smok w Anglii zapadał w apatię, przestawał jeść i powoli, acz metodycznie, stworzenia te zaczęły umierać.
Na tę chwilę jasne stało się, że obrona Anglii zależy jedynie od Temeraire, Iskierki, niesfornej, ziejącej ogniem smoczycy oraz bandy dzikich smoków z Turkiestanu. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej w momencie, gdy podczas pościgu za jednym z kurierskich smoków francuskich Temeraire wylądował na terenach objętych kwarantanną, tuż obok swych przyjaciół, Lilly i Maksimusa. Zrozpaczony Lawrence, odchodząc od zmysłów, wyczekiwał już tylko chwili, w której u jego podopiecznego pojawią się pierwsze symptomy choroby.
Czas mijał, a Temeraire ani myślał zachorować. W końcu padła ostateczna diagnoza – niebiański smok z Chin okazał się odporny na zarazę. Oznaczać mogło to dwie rzeczy. Albo szlachetna rasa, z której wywodził się smok, uchroniła go przed chorobą, albo na swej drodze do Chin przebył już zarazę i w jakiś tajemniczy sposób ją zwalczył. Jane Roland, pani Admirał Korpusu Powietrznego, postanawia zaryzykować niemalże wariacką wyprawę w kierunku angielskich kolonii w Afryce, licząc na cud, czyli na odnalezienie leku. Wraz z Temeraire w podróż, znanym już z poprzednich części transportowcem „Allegiance”, wyrusza cały jego chory oddział. Plan jest prosty: znaleźć lek, wyleczyć kilka smoków na miejscu i jak najszybciej dostarczyć antidotum do Anglii, zanim Napoleon zorientuje się, że cały kraj jest tak naprawdę bezbronny. A to dopiero początek kłopotów. „Czarny ląd” okazuje się bardzo nieprzyjaznym miejscem.
Jak zwykle Naomi Novik dostarcza swą książką wielu emocji. Przez poprzednie trzy części przywiązałem się w pewien sposób do poczciwych bestii i ich charakterów, a nagle okazuje się, że życie wszystkich jest poważnie zagrożone, na dodatek część z nich naprawdę umiera. Jest to dość odważne posunięcie autorki, która do tej pory uprawiała moim zdaniem dość lekką literaturę, mimo realiów, w których cała historia się rozgrywa. Widać, że wraz z kolejnymi tomami cała fabuła nabiera pewnej głębi, co cieszy...
... ale po raz pierwszy, od trzech tomów, mam się do czego przyczepić. Książka mogłaby by spokojnie kilkadziesiąt stron krótsza (co nie jest jakimś wielkim plusem), gdyby pominąć tak naprawdę nudny etap podróży do Afryki i mozolne poszukiwania lekarstwa. Przyznam szczerze, że przez dobre pięćdziesiąt, do osiemdziesięciu, stron nudziłem się prze okrutnie i zastanawiałem, czy przypadkiem nie jest to koniec dobrej passy autorki. Na całe szczęście dalsza część książki ratuje całość, za co dziękuję pisarce.
Podsumowując, mogę z czystym sercem napisać, że polecam tę książkę równie mocno, jak i poprzednie części, z tym jednym zastrzeżeniem, które uczyniłem akapit wyżej. Wierzę jednak, że był to jedynie wypadek przy pracy autorki, która potrafi naprawdę dobrze dyrygować fabułą i przeskakiwać co nudniejsze fragmenty historii z niezwykłą łatwością i gracją literacką.