Jean – Louis Fournier jak dowiadujemy się z noty biograficznej zamieszczonej w książce jest pisarzem, humorystą. We Francji zasłynął dzięki rozprawce na temat trudności gramatyki francuskiej, stworzył również postać krowy animowanej o imieniu Czarniawa. Jego ulubioną i najlepiej wykorzystywaną bronią jest humor. Humor, który potrafi zastosować nawet w stosunku do swoich dwóch upośledzonych synków.
Moja przygoda z tą książką nie rozpoczęłaby się gdyby nie pewien pan profesor, który uznał, że nie będzie nas zarzucał nudnymi tomiskami na temat pedagogiki specjalnej, tylko otworzy nam oczy literaturą współczesną, w której ludzie normalnym. Codziennym językiem opisują różne przypadki chorób czy schorzeń. Jestem mu bardzo wdzięczna za to, że pokazał mi właśnie tę lekturę.
„Tato, gdzie jedziemy?” powtarza ciągle mały Thomas, doprowadzając własnego ojca do śmiechu. I to jest właśnie zaskakujące – autor moim zdaniem zawstydza wszystkich, bądź prawie wszystkich czytelników. Dlaczego?
Odpowiedzcie sami przed sobą – jak wyobrażacie sobie życie rodziny, rodziców, których dzieci są w jakiś sposób ciężko chore?
Zapewne podobnie do mnie – że panuje wśród nich ciągły smutek, melancholia, chęć walki z każdym dniem, zmęczenie, niezrozumienie,, że rodzic to taki strażnik, który broni ostatnimi siłami tego co mu jeszcze pozostało a jedyne co pozostaje dla takich osób to współczucie( to jest akurat bardzo mylne, gdyż ostatnie czego oczekują tacy ludzie to tego rodzaju emocje) … w sumie z takimi rodzinami właśnie się stykamy najczęściej więc nic dziwnego, że taki obraz powstał w mojej głowie, a tu… proszę bardzo niespodzianka!
Autor mówi nie bój się uśmiechu, to nie Twoja wina, już się nic na to nie poradzi. Nie jesteś cierpiennikiem, nikt nie wlepi Ci mandatu za to, że uśmiechniesz się gdy Twoje dziecko odwali coś zabawnego, za niewinny żart nie idzie się do więzienia. Boisz się, że ludzie Cię zniszczą, gdy zrzucisz swoją minę cierpiącego pokutnika? A co im do tego, przecież nie wiedzą jak naprawdę wygląda Twoje życie, ich dzieci to nie Twoje, a Twoje nie ich, sytuacje są różne więc , trzeba się do nich w inny sposób dopasować.
Pomimo humorystycznej strony książki między słowami widzimy utrapienia autora, to co go smuci najbardziej. Mogłoby się wydawać, że są to sprawy błahe, ale czy każdy z nas nie chciałby robić takich rzeczy z własnymi dziećmi, za jakimi tęskni i o których marzy Fournier?
A o czym tak marzy?
O niczym niezwykłym np. chciałby kupić chłopcom książkę na święta, zamiast kolejnej tony klocków. Lekturę, po której przeczytaniu usiądą razem i podyskutują. Może wspólny wypad na rowery, w góry, nad morze? Gra w piłkę, ciekawy program telewizyjny, wspólny wypad do kina? Naprawdę przyziemne sprawy a jakże pocieszne, jakże niestety nieosiągalne dla chłopców.
Kiedyś chciał mieć gromadkę dzieciaków z którymi przemierzał by świat z radością w sercu, których by uczył nazw kwiatów, drzew, pokazywał znaki, dzieci, które uprawiały by z nim różne sporty, z którymi chodziłby na wystawy i słuchał muzyki. Pech chciał, że „ zagrałem na loterii genetycznej i przegrałem” jak sam mówi. Mimo wszystko działa dalej, nie daje się, nie zmienia całej filozofii swojego myślenia, żyje dalej.
Co jeszcze przekazuje autor poprzez swoją książkę? „Ilekroć pomyślę, że mnie zawdzięcza życie, te straszne dni, które musiał spędzić na świecie, chcę go prosić o wybaczenie”. Fournier sam mówi o tym jak ciężkie jest życie jego dzieci – jeden chłopiec jest głuchy, nie mówi, nie może się poruszać, obydwaj noszą gorsety mające utrzymać ich postawę w pionie – strasznie niewygodne i uciążliwe- wszystko jest na nie.
Ojciec chłopców opisuje jak na świat przyszedł na świat pierwszy z synów, jak wielka była radość z narodzin synka, potem niedowierzanie i szok, gdy wyszło na jaw, że jest chory. Jak zauważał, że mały nie radzi sobie tak jak inne dzieci – nie płacze, gdy chce jeść, nie podnosi główki, nie próbuje wstawać, i w ogóle jest jakiś nieforemny.
Przy drugiej ciąży rodzice uznawali, że coś takiego może przydarzyć się tylko raz. I mogłoby się wydawać, że to prawda. Drugie maleństwo na początku zachowywało się całkiem normalnie, dawało poczuć rodzicielską dumę. Ale, ale nie tak szybko… ktoś uznał, że jednak trochę za dużo byłoby tego szczęścia i po jakimś czasie okazało się, że Thomas będzie podobny do starszego brata, żeby nie było nudno.
Zwykle dzieje się tak, – jestem naocznym świadkiem, dużo przebywam z
Rodzinami, w których dzieci na coś chorują - że to ojciec opuszcza rodzinę, w której rodzi się dziecko upośledzone i mama musi sama sobie ze wszystkim radzić, a to wcale nie jest takie łatwe( szczególnie w bzdurnej Rzeczypospolitej, ale teraz nie o tym). A tu proszę zaskoczenie – Jean-Louis zostaje sam z chłopcami i się nie poddaje i jeszcze potrafi zachować humor i dystans do sytuacji.
I pisze niebanalnie o tym co się z chłopcami i nim samym dzieje, jak sobie w czwórkę dają radę. Jak czasami zaskakuje opiekunkę swojego domowego ogniska żartami na temat chłopców, dzięki którym kobietka śmiało może twierdzić, że popada w obłęd. Cóż jedni, gdy im życie dokopie zaczynają chlać, inni ćpać a on się śmieje.
Jeśli chcecie pośmiać się razem z nim, spojrzeć na wszystko od innej strony, proszę wejdźcie do księgarni, bądź biblioteki, bądź innego miejsca z książkami i szukajcie zielonej okładki. Na niej znajduje się postać mężczyzny, który trzyma za ręce dwóch chłopców. Idą do przodu. I piłka też tam jest. W środku strony z zapisem przeżyć w wersji humor – trochę uśmiechu zawsze się nam przyda, dlatego polecam. Bardzo.