Przyznać się muszę, że mój plan, jak zwykle zresztą, wziął w łeb. Wszystkie książeczki, grzecznie poukładane w biblioteczce, precyzyjnie oznaczone i opisane, zostały poprzestawiane, bo pojawiła się Ona, niejaka Roztropna. Choć czy ona taka rzeczywiście roztropna jest? Tego ze stu procentową pewnością potwierdzić nie mogę:). A ja sama? Czy ja roztropnością się wykazałam? No również niezupełnie. Przestawiałam, przesuwałam, układałam, aż w końcu uznałam, że tak jest zadawalająco. W ten sposób „Milaczek” Magdaleny Witkiewicz, wylądował między wódką a zakąską, czyli zdecydowanie nie przed niejakimi „Pannami roztropnymi” tejże samej autorki. Tak wiem, brak logiki się kłania, ale wiecie jak to jest. Tu coś się przestawi, tam gdzieś przesunie… zupełnie mi umknęło, że „Milaczek” to część pierwsza, i jako taka czytana być powinna. No cóż, było, minęło.
„Panny roztropne” opowiadają…
No właśnie, czy ktoś, ktokolwiek, wie, o czym była ta książka? Bo ja tak najzwyczajniej w świecie, nie jestem pewna. Całe dwieście pięćdziesiąt cztery strony, oczywiście między wybuchami śmiechu a delikatnym oraz znacznie większym opuszczaniem szczęki, poświęciłam na zastanawianie się, co też Wam o tej książce opowiem. I szczerze muszę przyznać, że dalej nie mam pojęcia :).
„Panny roztropne” to na pewno opowieść o Parysie Antonim, seterze angielskim przecudnej urody, który tak do końca nie wiadomo czyj jest. No a przynajmniej ja tego nie wiem, albo prawie nie wiem. Nie wiem? Sama nie wiem… W każdym bądź razie ta niezwykła psina żadnej nowinki się nie boi, każdą pożre z równą radością. Czy to kij, czy kamień, czy bateria, czy też najnowszy, jeszcze nie przeczytany tygodnik. Raz dwa i po sprawie. Było minęło. Prócz niego, jak dla mnie bohatera pierwszoplanowego, główne skrzypce gra równie przecudny, anielski wręcz Bachor, dalej zwany Zuzanną Wolicką, córką Michaela Scofielda. Jest również wspomniany wcześniej Milaczek, który w poprzedniej powieści Pani Witkiewicz stanowił zapewne oś centralną opowiadania, Gwiazda, która uciekając od Indywiduum postanowiła przenieść się nad Polskie morze, Zosieńka, która świata poza swoich Stasiulkiem świata nie widzi, Harry Potter, Michael Scofielsd i.. i... i wiele, wiele innych postaci. Przedstawienie perypetii poszczególnych z nich zajęłoby mi ni mniej, ni więcej, niż dwieście pięćdziesiąt cztery strony, przy czym mogłabym coś pominąć, a coś innego przez przypadek dodać, więc chyba lepiej będzie, jak sami sięgniecie po „Panny Roztropne” Magdaleny Witkiewicz, i przeczytacie książkę od deski do deski, taką, jaką ją autorka stworzyła.
Wciąż się z tej przedziwnej opowieści otrząsnąć nie mogę, stąd moje myśli nieco nieskładnie przelewam na papier. Cóż mogę więc Wam, kochani powiedzieć. Książka jest zdecydowanie godna polecenia, przede wszystkim ze względu na przecudnie opisane gagi, wprawiające czytelnika niejednokrotnie w osłupienie. Powiem Wam w sekrecie, że ludzie z autobusu, po tej książce, to już za zupełną wariatkę mnie biorą. Wciąż się zastanawiam, kiedy ktoś mi zwróci uwagę, że źle i nieobyczajnie się zachowuję w miejscu publicznym… Ale to tylko taka mała dygresja :).
Książka napisana jest prostym i przejrzystym językiem. Czyta się ją ekspresowo, bez konieczności zastanawiania się, co też autor miał na myśli, albo cóż oznacza dane sformułowanie. Różnorodność postaci sprawia, iż czytelnik ma wrażenie, jakby znajdował się w centrum handlowym, w którym odbywa się zlot najróżniejszych indywidualności. Co rusz, to większy czubeczek, pozytywnie zakręcony. Nic tylko czytać i podziwiać. Ja czytałam, podziwiałam a teraz zachęcam, wszystkich razem i każdego z osobna, do lektury „Panien Roztropnych”, które w ramach swojej roztropności mają tylko baterie, bo oczywiście oliwa się skończyła :).