Hrabstwo Franklin, Wirginia. Nie bez powodu zwane najmokrzejszym hrabstwem świata. To tutaj, w okresie prohibicji w Ameryce, bimbrownicy robili złoty interes handlując swoimi wyrobami na potęgę. W centrum tych wydarzeń byli bracia Bondurantowie, którzy zdecydowanie wiedli prym w tym interesie. Po tym jak epidemia grypy zabiera im matkę i siostry, chłopcy muszą sobie jakoś radzić. Z Forrestem na czele, rozkręcają prężnie działający interes, a wokół nich zaczyna tworzyć się legenda.
Sama historia jest ciekawa już choćby z tego powodu, że w dużej mierze czytamy o prawdziwych wydarzeniach, autor opisuje losy swojego dziadka i jego rodziny, dodając od siebie trochę fikcji literackiej w momentach, w których nie był w stanie odtworzyć tego, co naprawdę się wydarzyło. A odtwarzanie nie było łatwe z tego względu, że żaden z braci nigdy nie prowadził dzienników, więc autor musiał opierać się na tym, czego dowiadywał się z historii opowiadanych w domu, lub ze starych wycinków prasowych. Więc jak można się domyślić nie była to łatwa praca, a jednak Bondurant stanął na wysokości zadania i bardzo zgrabnie poskładał historię swojej rodziny w spójną i jakże fascynującą całość.
Co się chwali autorowi najbardziej – potrafił podejść do tych wydarzeń bardzo obiektywnie, mimo, że nie zawsze było się czym chwalić. Nie wybielał członków swojej rodziny, nie oczerniał innych bohaterów. Przedstawił wydarzenia tak, jak wyglądały w rzeczywistości, mimo, iż pewnie nie zawsze było to łatwe, bo i nie wszystkie postępki jego przodków były godne pochwały.
Na początku bracia Bondurantowie jawią się jako gangsterzy z krwi i kości, jednak kiedy zaczynamy ich lepiej poznawać przekonujemy się, że to tylko legendy, które zdążyły narosnąć wokół nich przez lata. W tamtych czasach prawie każdy był bimbrownikiem, jeśli ktoś miał rodzinę na utrzymaniu, a plony były słabe, to ludzie łapali się każdego możliwego źródła dochodu. Bondurantowie mieli farta i udało im się rozkręcić biznes na ogromną skalę. Każdy z nich robił to z innych pobudek, każdy na co innego przeznaczał zarobione pieniądze, ale ryzyko w przypadku każdego z nich było takie samo. Te kilkadziesiąt lat temu Bondurantowie nie myśleli o sławie i rozgłosie, oni chcieli po prostu godnie żyć w czasach, kiedy nie było to łatwe. A jednak po latach okazało się, że historia ich rodziny jest na tyle fascynująca, że zasługuje na opisanie jej w powieści.
Właściwie można tego nawet pozazdrościć Mattowi Bondurantowi. Może nie faktu, że jego przodkowie prowadzili momentami życie rodem z gangsterskiego filmu, ale tego, że mógł z wielką dokładnością odtworzyć losy swoich przodków. Mogę sobie tylko wyobrazić jak bardzo było to fascynujące. Powieść wiele na tym zyskuje, bo bohaterowie są przedstawieni bardzo szczegółowo. Autor podjął się wielkiego wyzwania pisząc tę historię i z całą pewnością mu sprostał. Mimo, że momentami czytanie szło mi trochę opornie, to i tak ciekawość, co będzie dalej była na tyle silna, że odłożenie książki nie wchodziło w grę.
Co prawda Bondurant nie rozlicza swoich bohaterów z ich postępowania, ale zdecydowanie skłania do refleksji czytelnika. Czytelnik sam odpowie sobie na pytanie, czy bimbrownicy to byli naprawdę „ci źli”, czy może byli tylko ludźmi próbującymi zapewnić byt rodzinom, chwytając się każdego możliwego sposobu. A zapewniam Was, że w tej historii nic nie jest czarne lub białe. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak to wszystko wyglądało „od kuchni”, to nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Was do lektury.